poniedziałek, 19 września 2016

Arab i kowboj, czyli o agresji i zabawie.



Pamiętacie zabawy w wojnę? W dobrych nas i złych "Niemców" .. Pamiętacie jak każdy chciał być Jankiem Kosem, albo Marusią? 
Albo szalone indiańskie eskapady, skradanie się, wybieranie indiańskich imion... Nigdy nie chciałam być kowbojem, liczyli się tylko Indianie. I ich konie. Bo z jakiegoś powodu w tych walkach ludzi, szczególnie w czarno białych westernach z mojego dzieciństwa, to właśnie los koni poruszał mnie najbardziej. Płakałam, że giną na tych filmowych wojnach i przysięgałam sobie w sercu wielką zemstę.

Przeskoczmy kilkanaście lat... Rodzi mi się syn. Mam dumne postanowienie, że nie będzie miał zabawkowych pistoletów. Los płata mi jednak figla (czytaj: uczy) i moje wychuchane dzieciątko ledwo nauczyło się biegać, już strzela z palca, potem z patyka. Dziwimy się z jego tatą: skąd on to zna? nie ogląda bajek, ani w ogóle tv. 
Mijają lata, odkurzam w pokoju tegoż synka cały jego arsenał: łuki, pistolety, kusze, karabiny, ...wszelkiej maści. Zrobiłam im specjalne półki, tak, że są pięknie wyeksponowane. Za kieszonkowe syn kupuje sobie kolejne noże. Chce mieć ich całą kolekcję. 
Całą rodziną odwiedzamy strzelnicę. 
Okropny hałas, upewnia mnie, że to nie dla mnie, ale nie mam już pomysłu, żeby zabraniać tego dzieciakom, tym bardziej, że mój brat strzelał sportowo i widzę ile wkłada w to serca i wysiłku. 


Przy okazji brat uczy moje dzieci bezpiecznego obchodzenia się z bronią, i kiedy go odwiedzamy, konstruują wspólnie rożne armatki czy proce. Huku jest wtedy dużo. 



Uczę się więc.
Uczę się ufać, że nie zdarzy się wypadek. Uczę się cieszyć, że mają swoje - jakże różne od moich - zainteresowania i fajnie spędzają czas razem. 
Uczę się oddzielać zabawę i sport od przemocy.
A nawet agresję od przemocy.

Jesper Juul nazywa agresję nowoczesnym tabu.
I jest nim, widzę to, kiedy szukam dla mojego syna kolegów do przepychania, bicia, zapasów. To co w naszym dzieciństwie było normalną zabawą (sama też się tłukłam z koleżankami i kolegami!), dziś jest prawie niedopuszczalne. W najbliższej okolicy tylko jedna mama pozwala swojemu synowi bić się z moim. Przez całą bitwę obaj mają na twarzy wielkie banany:)
Widzę to też, kiedy rodzicom w klasie mojej córki nie podoba się, że przynosi do szkoły łuski. To jest groźne. Niebezpieczne. Złe. To nic, że całkowicie nieszkodliwe. W moim przekonaniu, każda taka sytuacja powinna być inspiracją do rozmowy z dziećmi. Zobacz, to łuska. Kiedy jest pełna - to nabój. Itd. Rzetelna informacja zamiast strachu i zakazu.
Psychologia nie od dziś wskazuje, że źródłem agresji jest ból, zapieczona krzywda i strach, również przed nieznanym, Innym..

No i teraz to co najważniejsze....
Wiecie w co się teraz bawią dzieci? 
W zabijanie Arabów. 

Chłopiec, lat 4:
- Zabiję go, zabiję! To Arab!
Ja:
- A kto to jest Arab?
- Morderca i złodziej.

Rzetelna informacja....

Właśnie patrzymy jak narasta kolejna wielka bomba. Składa się z niewiedzy, z niezrozumienia czym jest agresja, ta niezbędna nam do przetrwania i dobrego życia siła. I pozwalamy, by na naszych oczach wyrastał nowy Inny. Obcy i groźny. Wierzę, że nie udzielając tym ludziom pomocy, rzeczywiście możemy stworzyć sobie wrogów z części z nich. Wielki ból, którym nie będą mieli się z kim podzielić, może urodzić wielką agresję. Tak jak w czarnoskórych, przez lata upokorzenia, narodził się gniew. Tak jak w kobietach, traktowanych bez szacunku, odzywa się pogarda i wściekłość. 
Nie mam recepty. 
Mam moje seminaria. Także to o agresji, które czasem zdaje mi się jednym z najważniejszych w całym zestawie tematów od pana Juula... 
Mam mój dom, w którym Arab to nie to samo co terrorysta. Tak jak hitlerowiec nie był tym samym co Niemiec. 

Absolutnie nie winię dzieci za ich zabawy. Ich zabawa to tylko lustro dla naszego świata. Próba zrozumienia go i przyswojenia sobie jego reguł. Potrzebują jej, aby zintegrować rożne treści, aby je oswoić i zrozumieć. 
My za to, możemy się w tym lustrze przejrzeć. 


piątek, 16 września 2016

Ładowanie baterii

Jesper Juul zachęca rodziców do bycia autentycznymi, 
do porzucenia wszelkich ról. Do bycia w żywym, osobistym kontakcie z dziećmi, sobą, światem. To samo dotyczy chwil,
 kiedy "bak" robi się niepokojąco pusty, miga kontrolka, zaczynamy wpadać na manowce. Warto mieć swoje zaczarowane
 i wypróbowane sposoby na doładowanie baterii. Najlepiej działa przyroda, wiadomo:)
A w  mieście? Na mnie działa wizyta w galerii... dobra wystawa, 
a potem szperanie na półkach księgarni, dobra kawa...
Oczywiście, kiedy autentycznie dobrze się tam czuję, dzieci natychmiast się podłączają, 
i cała wycieczka staje się rodzinnym świętowaniem.

wtorek, 6 września 2016

Nie

 Przygotowuję się do jutrzejszego seminarium o "nie"
i znow wpadłam na filmik doskonały w temacie. 
Oglądajcie!

Tu jest film 

czwartek, 1 września 2016

(Moja) adaptacja do przedszkola



Biegnę. Buciki są. Ubranka podpisane. Czy na pewno zabrałam pastę do zębów i szczoteczkę? Czy wystarczy odręczna informacja o alergii, czy musi być od lekarza? Co będzie jak podadzą jej mleko? Czy zdążę? Nowa droga jest jeszcze ... nowa. 
Biegnę. 
Patrzę na wózek, a konkretnie na wielki, zaciągnięty daszek i nagle ta przerażająca myśl. Czy ja zabrałam z domu dziecko??? 

Zabrałam, ufff... 
I zaśmiałam się serdecznie, bo to chyba kwintesencja adaptacji... My też się adaptujemy do wielkiej zmiany. Rodzic ma przed sobą ważne zadanie: zadbać o siebie, dopilnować wielu rzeczy, a jednocześnie nie stracić z oczu dziecka, jego potrzeb, jego emocji. 

Codziennie powtarzam córeczce: tak, dzieci płaczą i potrzebują wtedy przytulenia. Tak, mogłaś zapomnieć gdzie jest mama i się przestraszyć. Tak jestem tu i wiem, że to Nowe jest Wielkie,  więc możemy piąty raz zmienić spodenki, żeby były na pewno takie jak ty teraz chcesz. Tak, rozumiem, że trudno ci zasnąć, że ciemność jest dziś ciemniejsza i możemy przeczytać jeszcze jedną książeczkę... 
I wierzę, że jeśli usłyszy to ode mnie i poczuje, będzie to jej drogowskazem, a wszystkim usilnie próbującym nie uda się przekonać jej , że łzy są be, że złość trzeba stłumić natychmiast, a strach jest dla kiepskich. 
 Mam nadzieję, że coraz więcej osób pracujących z dziećmi, będzie rozumiało, że nie jest dobre dla dzieci powtarzanie im, że są zuchami, a zuchy nie płaczą... (przedszkole, grupa trzylatków, autentyk) i dorośli ci będą uczyć się przyjmowania też trudnych dziecięcych emocji. 
Że dla rodziców, którzy przyprowadzają dziecko do przedszkola, ważniejsze będzie to ich dziecko, niż zadowolenie pani. 

Mamy to szczęście, ze w naszym przedszkolu zadbano o adaptację dzieci - pierwsze trzy dni zostały poświęcone na wspólne przychodzenie dzieci, rodziców, dziadków, rodzeństwa... Był czas, żeby oswoić sale, zwyczaje i co najważniejsze: panią. Panią, która ma stać się dla dziecka kimś, z kim ono ma jakaś relację. Kimś, kto może pocieszyć, ukoić. Kto daje poczucie bezpieczeństwa. (Jak to ważne pokazał mi drugi dzień adaptacji. Pani przedszkolanka zmieniła fryzurę i moja córka tak długo drążyła temat, aż pani wróciła do poprzedniej i świat wrócił na bezpieczne miejsce, hahaha)
Dobrze by było, gdyby obecność bliskich w pierwszych dniach przedszkola to był standard.