piątek, 22 grudnia 2017

Dla Justyny. Dla Lidki. Dla Kasi. Dla Izy. Dla Moniki. Dla Agnieszki. Dla Marcina, Pawła i Krzysztofa. Dla Ciebie. Dla mnie. Z miłością.

Na każdych warsztatach, w kręgach, w przelotnych spotkaniach... Spotykam Was: rodziców, którym trafiło się "takie dziecko".  "Trudne"," niegrzeczne", "wymagające", "inne".
  

Rodzeństwo Dziecka (jeśli je ma) jest "spokojne", "współpracujące", "idzie się dogadać"... Ale On/Ona nie... 
Czasem To Dziecko jest pierwsze, czasem drugie. Czasem dopiero czwarte z kolei. Czasem to chłopiec, a czasem dziewczynka. 
Można nas, rodziców takiego Dziecka, rozpoznać po bólu, po tym przerażeniu, które mamy w oczach,  kiedy mówimy o Swoim Dziecku.

Kochamy je przecież, a jednak nie w możemy go czasem znieść.

Można nas rozpoznać  po rozpaczy.

Wściekłości.

Po dojściu  do granicy wytrzymałości. 


Długo szukałam schematu, jakiegoś wzoru, wytłumaczenia. 
Teraz wiem, że to dar. Wielki prezent od losu: oto zjawił się Mistrz i mnie naucza. 
Z chirurgiczną precyzją wyciąga rączkę i wskazuje:  TO TU. Właśnie tu jest  miejsce, gdzie schowałaś  swoje największe dramaty: wstyd, ból, agresję, głośne zachowanie, wrażliwość, niedopasowanie, seksualność... Cokolwiek  ukryte jeszcze przede mną w mroku, w nieświadomości, cokolwiek destrukcyjnego mam, co mi nie służy, a się tego nie pozbywam: To Dziecko mi to pokaże. 
Dziecko  działa zawsze na korzyść systemu w którym żyje i nagłaśnia jak przez wielką tubę, co w nim szwankuje. 
Zapracowana mama, która zamiast wyjechać  na weekend z przyjaciółkami, bierze sobie na głowę kolejne obowiązki, szybko się o tym dowie.

Tata, który znów siedzi nieobecny  nad wódką, albo nad komórką, zamiast rozejrzeć się przytomnie dookoła i Być w swoim życiu.

Dzielna matka, która zakłada na twarz uśmiech, która nie wypłakuje swojego bólu, żeby nie dokładać  innym, choć sama się już pod nim ugina.

Ojciec, który nie widzi sensu w życiu, jakie prowadzi, od pensji do  pensji, który tęskni za przygodą, ale po nią nie sięga.

Matka, która nie rozumie, czemu czuje niechęć do dłoni swojego partnera, ale co wieczór myśli: jakoś to będzie.

Ojciec, który  nie otwiera serca.

Matka.

Ojciec.

Związek. 

To co w ciemności chce wyjść na światło. Światło leczy. 
To dziecko, które jest za żywe, za głośne, nie słucha, tupie, domaga się, jęczy, to, które doprowadza do szału...To, które chcemy wyrzucić za okno, żeby tylko na chwilę przestało, ma dla nas ważną wiadomość. 
Nie wiem jak brzmi w Twoim przypadku.

Dla mnie brzmiała ona: Traktuj siebie poważnie. Uznaj swoje potrzeby. Odpocznij. Doceń, że masz partnera i zrób dla niego miejsce, bo dzieci macie we dwoje. 
Mów tak- tak, albo nie-nie. Stawaj w prawdzie.  Choćby nie wiem jak bardzo zwariowana była. Stój po swojej stronie.


Dziecko nie walczy ze mną, ani z Tobą.  
Zmaga się ze starymi  sposobami w jakie się chroniliśmy. Pomaga nam  zdjąć skorupę  i poczuć pod nią nową, lepszą skórę. 
Dotyka rany w Twoim sercu i mówi: Tu jest rana! 
Widzi, że udajesz z pokerową miną i mówi: sprawdzam! 
Kiedy Ty z paniką trzymasz drzwi zamknięte i nie chcesz za nic na świecie zajrzeć w ciemność, i dałabyś się pokroić, żeby tylko nie musieć ich otwierać - ono puka z tamtej strony. Ono kopie, wali i nie pozwala się zignorować.

Mówi: odzyskaj swoje życie

I nie, nie jest to łatwe. 
Zaprowadziło mnie na dziesiątki warsztatów, terapię, ustawienia hellingerowskie, do lasu, nad wodę, w czarną dziurę. 
Targało mną, mieliło jak w jakiejś wielkiej pralce, czasem nie wiedziałam gdzie góra, a gdzie dół.
Dalej bywa bardzo trudno.   
Ale jest jaśniej.



Otworzyłam drzwi do ciemności, a tam siedziała mała Kasia i bała się, że nie zasługuje na miłość. Bo jest nie taka.
Już się tak bardzo nie boję.
Doszłam w miejsce, gdzie jest trochę łatwiej, trochę  lepiej.
To miejsce, gdzie trzymam siebie za rękę. 

Rozglądam się i jest nas więcej. 

poniedziałek, 20 listopada 2017

Najpiękniejsza kobieta na świecie

To ty. 
Dla Twojego dziecka tak jest. A dla Ciebie?


Pamiętam swój zachwyt, kąt padania światła w pokoju, brązową szafę i moją mamę, kiedy się przebierała. Piegowate plecy i włosy spięte w luźny kok.
Czułam, że nie ma nikogo piękniejszego na całym świecie. 
Teraz wiem, że wiara w to, w jakiś sposób łączyła się z moją wiarą w siebie. Jestem częścią tej boskiej istoty, więc jestem boska:) 
Co się dzieje z tym poczuciem, kiedy okazuje się, że mama nie lubi siebie? Jak mogę ochronić swoją miłość do siebie? Swoje poczucie jedności ze światem? 
 






































Dziewczynka czuje. Jej ciało chodzi, biega, skacze, doświadcza ciepła słońca na skórze. Dziewczynka smakuje kwiaty koniczyny  i nasturcji. Nabija sobie siniaki i boi się zejść z drzewa, na które tak łatwo było się wdrapać. Dziewczynka bawi się z chłopcami i dziewczynkami, nosi spodnie, albo sukienki. 
Dziewczynka nie zastanawia się jak wygląda, dopóki inni nie przystawią jej  lustra.  
Co zobaczy w dużej mierze zależy od tego kim są jej bliscy i w jakiej żyje kulturze. 
I nie, nie chcę dokładać mamom kolejnego balastu - musisz być taka czy taka, żeby najlepiej wychować swoja córkę. 
Nie. 
Ale jest coś co warto zrobić. 
Zakwestionować.
Zakwestionować to, co się dzieje wokół. Ciągłe patrzenie na ciało, porównywanie go, ocenianie, dramatyzowanie i stawianie w centrum uwagi. 
Ciało nie jest do oglądania.
Ciało to ja. 
To ja idę, biegnę, skaczę. To ja się przejadłam, jestem śpiąca, ożywiona, chce mi się pić. 
To nie własność publiczna, nie przedmiot. To ja. 
Pozwalając innym oceniać moje ciało, komentować, porównywać, pozwalam im decydować kim jestem. 

Dlatego warto kwestionować, warto zastanawiać się i szukać siebie, własnej autonomii. 
Tematów jest wiele. Jak chcę się ubierać? Czy ogolę nogi? Maluję się, czy nie?  
Odchudzam drakońskimi dietami, czy po prostu dbam o siebie?
Mam tysiąc  kolczyków, zielone włosy, czy chowam się w jakimś uniformie? 
Czy czuję się kobietą? 


 Co to dla mnie znaczy być ładną? Brzydką?  Czym jest dla mnie zachwyt innych ludzi? Co ma wartość?


  Czy biorę udział w wyścigu, którego nawet nie zauważam, czy to ja wybrałam jurorów? Czy znam zasady? Czy w ogóle  chcę tam być?  


Jak patrzę na inne kobiety? Oceniająco? Przychylnie? 
Budzące bywa pobycie w innej kulturze. Łatwiej wtedy o dystans i refleksję. Co jest normą? Co mnie zaskakuje? Czego potrzebuję?
Pamiętam wielkie odkrycie, kiedy podróżowałam do Australii. Mężczyznom nie wolno tam "gapić się" na kobiety. A może w ogóle ludziom na ludzi? Można rozmawiać z obcymi, wymieniać  uprzejmości, śmiać się głośno, oddychać. Ale nie "gapić się". 
Pamiętam ogromną ulgę jaką poczułam, przestając  być "obiektem". Mogłam się wyprostować, zająć swoją przestrzeń. przestać się kurczyć i chować. Ja - przyzwyczajona do ciągłych komentarzy i zaczepek ze względu na duże piersi i "kobiecą" figurę, tam stałam się  zwyczajna, niezauważalna wręcz. Dookoła mnie było mnóstwo podobnych dziewczyn. Wiele z nich o wiele większych ode mnie, za rękę z chłopakami o aparycji "modela". Jak mi to wywróciło wszystko w głowie! 


 
Budzące bywa też rozmawianie z innymi kobietami. Otwieranie się i wymienianie doświadczeń. 


 Tak. Ciało jest ważne. Bez niego nas nie ma. Ważne są też serce i mózg. I jakoś tak się dzieje, że zarówno dziewczyny (zarówno te oceniane jako "brzydkie" i te "najładniejsze") muszą udowadniać,  że je mają. Muszą?


I nie, nie chcę, żebyś teraz mówiła swojej córce wyświechtane slogany o samoakceptacji. 
Wystarczy jeśli zrobisz dla siebie coś dobrego, popatrzysz przychylnie.
I zakwestionujesz dziś choć  jedną rzecz na temat siebie, którą ci wmówili, a która nie jest prawdą.
Wystarczy, że poświęcisz chwilę na zastanowienie się jaka jest twoja prawda. Jak się czujesz? Kim  jesteś  dziś, w tym momencie?
Wystarczy, że odważysz się być szczera. Ze sobą, z kimś bliskim. 
Szczerość ma wielką siłę. Jest tam prawda, autentyczność, odwaga. 


Wiele czasu mi to zabrało, ale dziś stoję za sobą bezwarunkowo. Nie jestem idealna.  I ciągle stoję za sobą. Nieidealną. Cokolwiek się dzieje, czuję to. Jestem ok, jaka jestem. Mam prawo tu być.

Nie wierzę w żadne metody wychowawcze.Wierzę w relację. Ze sobą i drugim człowiekiem. 
Wierzę, że jeśli chcę czegoś dla swojego dziecka (szczęścia? samoakceptacji? siły? wrażliwości?) jedyną drogą do tego celu, jest samemu stać się tą zmianą.




 

piątek, 27 października 2017

Adaptacja do... życia.

Ten post jest spontaniczny, bo zwykle temat adaptacji mało mnie zajmuje. Zwykle... Ale dziś jestem poruszona i smutna, i zła.
Zdarzyło się coś, co uświadomiło mi, że warto o tym mówić, pisać, że ciągle jest taka potrzeba. 

W pewnym mieście urządzono konferencję dla rodziców, a przy okazji warsztaty artystyczne dla dzieci tychże rodziców. Warsztaty były artystyczne - plastyczne, muzyczne, całkiem fajne. 4 razy po pół godziny, co daje w sumie dwie. Dzieci w wieku od 4 do 6 lat. Nowe miejsce, nowi ludzie, hałas, tłum, grupy po 24 młode osóbki... Widzicie to? 
Moja córeczka (lat 4) upewniła się, że na pewno, ale to na 100%  i przez cały, calutki czas będę z nią. Będę. Rozluźniona pobiegła się bawić, a ja  usiadłam z boku. 
Nastawiłam się na bycie tłem i przeglądanie fb na ekranie smartfona;)
Okazało się, że tylko ja weszłam tam razem z dzieckiem. Prowadzący uwijali się jak w ukropie, licząc dzieci, odprowadzając na siku itd. Większość dzieci miała się dobrze, ale... nie wszystkie.
No i zaczęły się pytania: "A gdzie moja mama?" Łzy jak grochy
i te charakterystyczne stwierdzenia dorosłych - podniesionym, lekko napiętym głosem: "A po co płaczesz?" "No już, nie płacz!"
Ponieważ  jakaś czterolatka płakała szczególnie żałośnie, podeszłam do niej i zapytałam "tęsknisz do mamy?" Ku memu zaskoczeniu, małe rączki objęły mnie mocno, a nieznana dziewczynka wtuliła i zużyła trzy chusteczki zanim po godzinie dołączyła do grupy i zaczęła się bawić... Godzina przytulania, głaskania, wycierania nosa... Aż w końcu nieśmiałe dołączenie do grupy i... zabawa. 
Przez dużą część tej godziny, na moim drugim kolanie siedziała druga dziewczynka, na oko sześciolatka. 
Nie była w stanie się odezwać, powiedzieć  swojego imienia, po prostu płakała na zmianę z próbą wstrzymania powietrza i zamarcia w bezruchu. Łzy jednak na szczęście od czasu do czasu się wylewały. Chciała się bawić, ale była w takim stresie, że nie była w stanie. Jakaś młoda wolontariuszka zaczęła na nas patrzeć i w końcu zebrała odwagę, podeszła i powiedziała do mnie: "rozumiem ją, ja też byłam takim dzieckiem..."  i "przejęła" dziewczynkę ode mnie - do końca zajęć po prostu siedziała koło niej. Dziewczynce podejście do grupy zajęło dwie godziny. I dotarła tylko - czy aż! - do takiego momentu w którym razem z wolontariuszką, siedziała krok za grupą i patrzyła. Już spokojniejsza. 


Moja córka adoptowała się do przedszkola przez 14 miesięcy, po których ma lepsze i gorsze dni, ale widzę, że lubi tam być. Czasem nawet nie chce wyjść. 
14 miesięcy, kiedy często wolała zostać w domu, dużo się przeziębiała i ewidentnie potrzebowała bardziej mnie, niż koleżanek. 
A potem  zaczęła potrzebować koleżanek, kiedy ja jestem w tle. 
I w końcu po prostu potrzebuje koleżanek. 
I czasem znów tylko mnie. 
A czasem tak, a czasem tak. 
I oczywiście jestem też ja, która też czasem potrzebuje koleżanek, bardziej niż jej;)
Wracając do konferencji... Rozumiem perspektywę rodzica, który czasem marzy o chwili z dorosłymi, bez dziecka
Rozumiem, że może przez niewiedzę, nieuwagę , nie zauważyć, że dziecku dzieje się krzywda. 
Ale bardzo, bardzo zachęcam Was do chwili refleksji. 
Jak się  czuje moje dziecko w nowej grupie? Czego mu potrzeba, żeby tam się odnaleźć? 
Być może, gdybym to nie ja, a bliska im osoba, pocieszała te dziewczynki, ich adaptacja  do grupy potrwałaby krócej. A może w ogóle nie chciały tam być? 
Zachęcam też do odpuszczenia... odpuszczenia sobie  tej presji, że "moje dziecko nie spełnia jakiś oczekiwań", robi coś wolniej niż inne dzieci, inni patrzą i  porównują. Po  co i jak porównywać ptaka i rybę? Małgosię i Krzysia?   
Tak, są dzieci, których droga do świata, do innych dzieci i ludzi jest szybsza, i takie, które potrzebują dużo czasu i wsparcia. I są takie, które potrzebują OGROMNIE dużo czasu i  wsparcia. I to  jest ok.
Wiem. Praca bywa koniecznością. Konferencja też. 
Koniecznością jest też refleksja nad sobą i swoim dzieckiem, jego emocjami. 
Wyobrażam sobie jak trudno może być rodzicom nieśmiałej osoby, wyobrażam  sobie jak trudno być taką osobą, od której wszyscy oczekują się, że jako sześciolatka będzie potrafiła już odważnie wejść w nowe miejsce. 
Sama mam 42 lata i czasem muszę złapać najpierw trzy oddechy. 

 Wierzę, że naszą rolą jako rodziców nie jest ani chronienie naszych dzieci przed wyzwaniami, ani wrzucanie ich na główkę na głęboka wodę. Naszym zadaniem jest wspieranie ich, bycie obok, na wyciągnięcie ręki, towarzyszenie w zmaganiach. Delikatna zachęta i akceptacja potknięć. 
Nie ma nic ważniejszego. 
Widzę na co dzień, jak przyjmowanie uczuć dziecka, pomieszczanie ich i akceptacja działają cuda. A przede wszystkim  budują relację, w której możemy sobie ufać i wzrastać jako ludzie. 
Dlatego dajmy czasowi czas, nie ciągnijmy naszych dzieci zbyt mocno w dorosłość. Tu i teraz to jedyne, co mamy i warto, żeby było jak najlepsze. 
A dzieci i tak dorosną.

 




 

sobota, 14 października 2017

Poród. Pozytywna opowieść.

Na warsztatach o seksualności i rozwoju seksualnym dzieci jest wiele "gorących" tematów. Jakich używać słów? Kiedy rozmawiać? Co z tą "straszną" masturbacją? Itd, itp. Ale też gdzieś trochę z boku, a jednak wyraźnie powraca temat porodów. 
Niepokoicie się, że już kilku letnie dziewczynki mówią: "nie chcę  rodzić dziecka, bo to boli". Że w filmach, rozmowach, w naszej kulturze powraca obraz  porodu jako czegoś strasznego.
Mama idzie do szpitala, coś jej robią, bardzo ją boli... Jest tam  sporo niewiadomych, przemilczeń, niepokoju. 
Nawet w książce Alicji Długołęckiej, czyli w "Zwykłej książce o tym skąd się biorą dzieci", którą  polecam i bardzo cenię, przedstawienie porodu jest medyczne i zdecydowanie brak mu "poezji".

Pytacie, co robić? 
Nie znam innej drogi niż przez własne serce, głowę, własne ciało i jego historię. 
Pierwszym krokiem niech będzie opowiedzenie sobie, przyjaciółce  czy terapeucie własnej historii. Ułożenie się z nią, wypłakanie jeśli trzeba, albo wykrzyczenie. 
Nawet jeśli poznamy najpiękniejsze słowa do opisania porodu, a w środku będziemy się całe napinać, przekażemy też to napięcie.  
Zmiana  całej kultury wokół porodu  nie stanie się w tej sekundzie. I dzieci nie raz spotkają się z niefajnym przekazem. 
Ale już teraz możemy zacząć zmianę. W sobie. 
Pamiętam jak w czasie, kiedy rodziłam po raz pierwszy, moja przyjaciółka rodziła w szpitalu we Włoszech. Państwowym.  Miała osobną salę, nikt jej nie pospieszał, mogli tam być z mężem tyle czasu, ile chcieli. Była ich muzyka, dużo świec, aromaterapia. Brak presji. Po porodzie dziecko leżało jej na brzuchu i dopiero po jakimś czasie zostało zbadane przez lekarkę właśnie tam  - na brzuchu mamy. 
Ta  opowieść zrobiła na  mnie ogromne wrażenie, ale jeszcze długo zdawało mi się, że to dla mnie niemożliwe. Nie czułam, że na takie "niezwykłości" zasługuję. Ja i moje dziecko. 
Teraz jestem o tym przekonana, i  choć nie miałam specjalnych trudności przy porodach, to ten ostatni, trzeci, najbardziej świadomy, w Domu Narodzin, wspominam najlepiej. 
Doceniam czas, który miałam. Atmosferę intymności. 
To, że to ja decydowałam o większości spraw. Że była wanna. Piłka. Że był mąż, a położna tylko czasem. Że mogłam spać i nikt mnie nie pospieszał. Że mogłam chodzić, leżeć, siedzieć. Że mogłam przeć, nie kiedy ktoś ma taki pomysł, ale kiedy moje ciało tego potrzebuje. 
Że byliśmy cały czas razem w ładnym, nie-medycznym, wybranym przez siebie pokoju. 

Zaufanie, brak presji, przestrzeń i spokój. Nieocenione.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że choć  poprzednie porody przebiegały "sprawnie", to musiałam wkładać  wysiłek w bronienie się przed tym czego nie chciałam. W powietrzu była presja, pośpiech, byłam "przypadkiem" w ciągu innych. 
Zdaję sobie sprawę, ze nie każda z  nas ma koło siebie dom narodzin, nie każda chce, czy może rodzić w domu.
Zresztą czasem mleko jest już dawno wylane. Niesiemy jakąś traumę.
Ale nadal mamy wpływ na to jak to sobie opowiemy i co zdecydujemy z tym dalej robić.
I co powiemy naszym dzieciom. 
Na ostatnich  warsztatach obiecałam podzielić się  filmikiem. Znajdziecie ich więcej w internecie. Poruszających. Mówiących o więzi, bliskości i świętości tej chwili.  
Filmik tu.
Jeśli szukacie w internecie, to oczywiście najpierw obejrzyjcie  same. Potem możecie pokazać dzieciom. Moje to uwielbiają:)
A jeśli znajdziecie  gdzieś pięknie opisany czy pokazany poród - dajcie znać:) Niech dobrych historii będzie jak najwięcej. 
Polecam też stronę Vivat Poród.
Polecam wspaniały profil na Instagramie "the_angela_gallo". Angela Galo jest doulą z Australii, fotografką, jak sama mówi, jej życie kręci się wokół porodów. Sama jest mamą i ...No, zobaczycie sami.  Drugiej takiej nie ma nigdzie, hahaha. 
A jeśli już jesteśmy na Insta, to (koniecznie!!!) warto odwiedzić Jade Beal Photography

No i szukajcie, poddawajcie refleksji to, co słyszycie. Wierzę, że kawałek po kawałku możemy budować własną opowieść o porodzie. O ciele. O kobiecości. Pamiętam, że kiedy zaczynała działać Fundacja Rodzić Po Ludzku, ich postulaty nie mieściły się w głowach prawie nikomu. Teraz coraz więcej ludzi uważa, że to norma.
PS. Poprzedni post o porodzie TU
PS.2.Zagadnienia z którymi warto się samemu ułożyć, zanim pogadamy z dziećmi, ale wiecie, dzieci są kreatywne, mogą pytać o coś ZUPEŁNIE innego:)))
1. krew, śluz - dzieci są ciekawe, ale czasem niepokoją  się obecnością  krwi
2. ból - czy poród boli?
3. którędy rodzi się dziecko? wiele wątków, bo przecież bywa różnie i to ok (pochwa, cesarka, adopcja)
4. gdzie byłem/byłam wcześniej?
5. jak się znalazłem/ znalazłam w  brzuchu?
6. czasem z porodem związana jest śmierć, choroba, strach o życie i zdrowie, dzieci też czasem spotykają się z tym i pytają
7.  czemu mama musi być w szpitalu?
8. czy od razu ssałem/ssałam pierś?
9. czy krzyczałem/krzyczałam?
10. ....

Wspólne oglądanie zdjęć  z tego okresu to doskonała okazja do rozmowy.  Przede wszytskim o miłości:)












środa, 11 października 2017

Kupa.

"Kupa" to może nie jest najlepszy tytuł dla posta, ale jakoś najlepiej oddaje dla mnie to, o czym chcę napisać. 
Tak.
Kupa.
Gówno.
Dla kilkulatków ukochany temat do żartów zaraz obok bąków i bekania. Niektórym zostaje na dłużej;) 
Dla rodziców maluszków temat tak naturalny jak zakupy i pogoda. 
A dla mnie?

Myślę o tym od dłuższego czasu i olśniło mnie wczoraj, kiedy w czasie cudownego spaceru z moją czterolatką - wiecie - "złota polska jesień" , matka i córka w harmonii zbierają dary natury, co chwila w zachwycie wykrzykują: "jeszcze ten listek, wkleimy go do zielnika!". Słońce połyskuje na naszych  włosach, kasztany same wpadają do ręki... Zaraz zrobimy z nich ludziki! 

Ups!

Trawnik ma czasem i inne niespodzianki: wdepnęłam w psią kupę i poczułam: "Hej, nie tak miało być!"
Ale zaraz zaczęłam się śmiać. Dzięki ci psia kupo! 
Przecież ja nie lubię robić kasztanowych ludzików! Przy trzecim dziecku wiem: nudzi mnie to już!

Przecież za chwilę zamiast spędzać razem cudowne leniwe  popołudnie popędzimy po starszaki do szkoły, po drodze zakupy. Czy dałam psu jeść? O cholera jeszcze lekcje z najstarszym i jak go (k****a)  oderwać od tabletu? 
Na instagramie zostanie właśnie to...  Słoneczny blask wśród kolorowych liści. Ale w ciągu dnia będzie masa innych  momentów. Mniej chętnie udostępnianych. 
Proza codzienności, ból, łzy, wściekłość, niecierpliwość i pospieszanie dzieci. Dziurawa skarpetka i przypalony makaron. Bałagan.
Nuda.

Zmagania.

Pomyłki.

Życiowe lekcje.

Ucieczki.

Wczoraj, kiedy czyściłam but z psiego gówna, poczułam, że ono jest takie ...potrzebne. Żeby nie odlecieć, nie uwierzyć w plastikowe obrazki. Także swoje własne.  Plastikowa łąka nie potrzebuje nawozu. Ta prawdziwa - tak. I tylko tam, gdzie to gówno przerabia sie na nawóz, wyrosną najpiękniejsze kwiaty. 
Bez niego ani rusz:) 
Więc dziękuję ci, kupo!


PS. Oszczędzam Wam adekwatnych fotografii;)



 

piątek, 6 października 2017

Nadchodzące warsztaty - Warszawa


Hej! 
Po pierwsze daję znać, że zbliża się kolejny warsztat o rozwoju seksualnym dzieci. Bardzo się na to cieszę! Im więcej swobody i oddechu, im więcej rzetelnej informacji i poczucia bezpieczeństwa, tym lepiej dla nas i naszych bliskich. 
Tu link do wydarzenia na fb.
Jest to pierwszy z całej serii warsztatów i seminariów inspirujących, które będę prowadziła dwa razy w miesiącu, w czwartki popołudniu w Malinowie na Bródnie.  (Dla tych co nie byli info: to jedna z przyjemniejszych sal zabaw dla dzieci, połączona z kawiarnią i salami warsztatowymi. Jest cudnie estetyczna i klimatyczna!)

 I jeszcze info dla tych co z Pragi: w najbliższą sobotę 14 października  jest szansa posłuchać o poczuciu własnej  wartości wg Jespera Juula i Kasi Gałązki;) Przedpołudniowo tym razem, dla Kooperatywy Grochowskiej w magicznym miejscu na Paca!
Link tu:)
Obserwujcie sytuację, bo i na Paca będą kolejne wydarzenia:)




 

środa, 4 października 2017

Po co nam te warsztaty? Po co nam pan Juul i cała reszta?

Spotkałam kiedyś znajomą psycholożkę. Kupowałam akurat marchewkę, a  ona przechodziła obok i wiecie, jak to przy marchewce,  pogadałyśmy o życiu. Na koniec ona powiedziała coś, co mnie na dobrych kilka lat zbiło z tropu i zmusiło do myślenia. Powiedziała mianowicie tak: "Teraz wszystkie młode matki to z warsztatów na warsztaty biegają, ale po co? Przecież dzieci to trzeba po prostu kochać".
Obracałam to zdanie z prawej, obracałam z lewej, pod światło... i przykładałam do siebie i swoich  koleżanek. Biegamy na warsztaty? Biegamy.  Kochamy? Kochamy. A siwa głowa, którą szanuję i lubię, takie rzeczy mówi?!
Nie dawało mi to spokoju.  
Ale teraz już wiem. Te warsztaty są ...dla mnie.  Te, na które chodzę i te, które prowadzę. Dla mnie, bo je wybieram. Dla mnie, bo to mój czas. Bo spotykam innych ludzi i wymieniam się z nimi czymś prosto z serca. 
Dla mnie, bo poznaję siebie coraz lepiej i lepiej, i ze sobą się coraz lepiej dogaduję. Godzę. Zaprzyjaźniam. 
na tych warsztatach  słucham i opowiadam Wam o relacji z dzieckiem i za każdym razem - ZA KAŻDYM RAZEM - zmienia się, rozwija, wzbogaca moja relacja z moim wewnętrznym dzieckiem.

Zmieniam się Ja.
I wtedy już nie muszę zastanawiać się jakich technik użyć, jakich  słów, żeby rozwiązać kolejny konflikt w domu. Po prostu jestem, słucham, mieszczę w sobie uczucia dzieci. Albo nie mieszczę, ale nie winię innych.
Nic nie trzeba, wszystko można.
Potrzebny przykład?
Jako dziewczynka, mila i grzeczna, nie powinnam się zbytnio złościć. A ja się złoszczę. No i teraz mając 42  lata wreszcie uznałam w sobie ten kawałek i przeżywam różne złości, udzielając  sobie wsparcia w ich przeżywaniu. Mówię głośno, wyrażam, tupię, wrzeszczę i płaczę ze złości, a nawet czasem mam ochotę kogoś zabić. 
To jest kawałek mnie. Akceptuję siebie taką. 
Długo tak nie było i w związku z tym trudno mi było towarzyszyć w złości mojemu synkowi. Poczułam różnicę, kiedy kilka dni temu przez godzinę opowiadał  jakie formy tortur i śmierci  należą się komuś, kto go zranił. Opowiadał i opowiadał, a ja słuchałam i zamiast go stopować, powstrzymywać, karcić, miałam w sobie zgodę na to wszystko.
Powiedziałam szczerze: "Wiesz, też się czasem tak czuję, czasem mam ochotę kogoś zamordować! Znam to." 
I zrobiło się lekko, lżej, zwyczajnie. Ani ja, ani on nikogo  nie mordujemy, ale tak długo jak próbujemy to niechciane uczucie upchnąć, schować, odciąć... tak długo ona rośnie, puchnie, uwiera...  Wypuszczone na wolność, podzielone z kimś bliskim, kto da rade,  rozpuszcza się, przemienia w coś innego, uwalnia.
Dlatego rzeczywiście, nie trzeba zmieniać dziecka. 
Wystarczy godzić się na siebie, w całości, z każdym uczuciem jakie mamy i wtedy łatwiej nam będzie towarzyszyć innym ludziom, też dzieciom. 
Kochaj bliźniego swego jak siebie  samego. Najpierw siebie. Tę zazdrosną, tę płaczącą z byle powodu, tego roztrzepanego, tego co mu wszystko z rąk leci, tę łakomą i  tego, co wszystkiego się  boi. 
Jak pogodzisz się ze sobą, łatwiej Ci będzie akceptować drugiego.
To dlatego nie mówię: "nie płacz, nie bój się, nie tup, tak nie wypada". To dlatego staram się zauważać i uznawać to, co dziecko czuje.  To nie fanaberia.
Uznanie siebie i swoich uczuć  takimi jakie są to pierwszy krok, baza,  najlepsza jaką mogę mieć dla siebie i jaką mogę dać  moim dzieciom. Baza niezaprzeczania prawdzie. Baza, którą rzadko mieliśmy my jako dzieci, więc teraz uczymy się tego na różnych warsztatach. Z miłości.


 

poniedziałek, 18 września 2017

Warsztat "Mamo, a ty masz siusiaka?"

Te wakacje były mi bardzo potrzebne - również od pisania na  blogu. Wypoczęłam, nasłoneczniłam się a teraz  dałam się porwać w wir września. A jak u Was?
Z nową energią zaczynam rozglądać się gdzie poprowadzić seminaria  inspirujące i pogadać o tym, co jeszcze szalonego i wspaniałego proponuje nam pan Juul:).  
 
Ale zanim wrócę z Juulem, mam dla Was propozycję warsztatów o rozwoju seksualności u dzieci. 
Hej Milanówku! Podkowo Leśna i okolice!

Już za tydzień w OKej Brwinów (świetny dojazd z Warszawy autostradą S8 albo wukadką) spotkamy się i pogadamy:)

TUTAJ LINK do wydarzenia na FB 

Zapraszam!

środa, 5 lipca 2017

Dzień Ojca

(tak, wiem, że jestem spóźniona) 

Obiecałam sobie wpis na Dzień Ojca, ale pech  chciał, że wypada on w okolicach końca roku - troje dzieci: trzy końce roku. Jedna matka. Dwie ręce. Dużo kwiatów. Koszul. Spodni. Sukienek. Łatwo policzyć, że nie mogło mnie tu być, a potem pozwoliłam sobie odparować, zacząć  wakacje,  zbliżyć się do  rytmu slow, który tak lubię:)
Dzień Ojca. 

Myślę o ojcach których znam. Na początku zawsze przychodzą mi do głowy ci nieobecni. Może po prostu zniknęli, zawinęli się  i zaczęli nowe życie (nie da się, nikt  im nie powiedział?), ale częściej można spotkać ich plecy. Odwróceni tyłem siedzą  przy  komputerach i Pracują. Pochylają się nad telefonem, chowają za gazetą, wyjeżdżają  z ulgą w delegacje. Milczą. Nie mają zdania, Mają ważniejsze sprawy. Zbyt zranieni, żeby otworzyć serca. Zbyt wystraszeni, żeby być wzorem. Zbyt niedojrzali, żeby  podjąć wysiłek.
Na szczęście zaraz przypominam sobie, że znam wielu, którzy starają się za wszelką cenę. Nie mieli ojca i oni chcą inaczej. Lepiej, gorzej, ale wytrwają, nie zrobią swojemu dziecku tego, co im zrobiono. 
Albo po prostu mieli "dość dobrych ojców", żeby ojcostwo przychodziło im lekko. Zwyczajnie.
Pojawiają się ci wyjątkowi. Zabierający dzieci na samotne wyprawy, nie dlatego, że to wypada, ale dlatego, że chcą.   Pamiętający jak ma na imię ulubiona przytulanka.  Godni zaufania, tacy w których ramiona można wypłakać swój ból. I z którymi można się cieszyć jak stąd do księżyca i z powrotem.

Coraz częściej spotykam ojców samotnie wychowujących dzieci. Zaangażowanych. Rozdwajają się i szukają w sobie matki. Malują z córeczkami paznokcie na kolorowo-brokatowo, rano smażą placki jaglane, czytają książeczki, nie mają zbyt wiele czasu dla siebie. 

Z roku na rok jest też coraz więcej ojców na warsztatach rodzicielskich.
Początkowo było tam pełno mam, teraz zdarza się sytuacja bardziej wyrównana.  


Myślę o tych wszystkich ojcach i coraz chętniej po prostu wiem, że nic nie wiem. Nie jestem ojcem.  Nie wiem jak być ojcem. Nie chcę nawet tego wiedzieć. 
Myślę, że nie ma jednego wzoru ojca. Cokolwiek mężczyzna, który jest ojcem zrobi z zaangażowaniem i sercem, będzie  takie jak  ma być: ojcowskie, męskie. 
Nie chcę się w to wtrącać, bo  kiedy  się wtrącam, to zaczyna być  kobiece. Po mojemu. 
To nie takie łatwe w świecie, gdzie kobiety zwykły wszystko brać na siebie i dźwigać. A mężczyźni znikać.  Ale tak rozumiem  swoje zadanie. Nie brać wszystkiego, nie wyręczać, oddzielać co moje, co nie moje. 
Próbuję.
Nie wszystko rozumiem w świecie chłopaków. 
Nie jestem chłopakiem. 
Ja się z chłopakiem Spotykam. 

Z okazji Dnia Ojca życzę Wam tatusiowie wiary w siebie. 






 

 

czwartek, 1 czerwca 2017

Dzień (wewnętrznego) Dziecka

Poczuj. Dotknij. Usłysz. Posmakuj. Jesteś.

sobota, 20 maja 2017

Matka.

Matką stałam się dokładnie 12 lat temu. To było w wynajmowanym, wtedy jeszcze z narzeczonym, mieszkaniu na Stalowej. Pojawiły się mityczne dwie kreski, a mój brzuch w magiczny sposób natychmiast stal się wielki, wypychałam go do przodu, nosiłam ciążowe sukienki i wymagałam od wszystkich pomocy w noszeniu siatek. Unosiłam się nad ziemią w zachwycie nad tą nagłą  przemianą z kogoś pojedynczego w Matkę.

3 lata później, już w drugiej ciąży, robiłam remont mieszkania, malowałam sufity i dopiero pod koniec zorientowałam się, że  trzeba zwolnić i czasem poleżeć.

Trzeciej ciąży nie pamiętam;) 

Wraz z tą pierwszą, a potem kolejnymi ciążami, dołączyłam do wielkiej, chyba nie kończącej się grupy Winnych. 
Początkowo jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ale kiedy mój syn miał kłopoty z ssaniem piersi, winny był przecież rozmiar moich piersi! Kiedy córka ssała palec, każda jazda autobusem uświadamiała mi - ustami innych pasażerek-matek - że jeśli chce być dobrą matką, powinnam przywiązywać jej rączki z dala od buzi. 
Kiedy odmawiałam szczepienia noworodka, chcąc odczekać  kilka miesięcy, spotykałam się z TYM spojrzeniem: matka! Matka wariatka. Dla ojca, panie w przychodni zawsze były miłe, więc szybko nauczyłam się nim zasłaniać. 
Kiedyś przyjechaliśmy z chorym dzieckiem na nocny dyżur i okazało się, że - o zgrozo! - nie wiem jaką dokładnie gorączkę ma nasze dziecko, usłyszałam: "co z Pani za matka!" Kiedy wszedł mąż, panie zrobiły się przemiłe.

No, co ze mnie za matka?
Matka, co chociaż nie pracuje, to czasem na obiad daje pizze z pudełka i przeważnie ma w domu bałagan. Matka, która znów nie poszła z dzieckiem na rehabilitacje, bo nie może wcisnąć jej nigdzie w kalendarz. Matka, co pozwala ssać palce i już odkłada na aparat  na zęby. Matka, co przy każdym zakupie lodów w sklepie na rogu, zastanawia się, ile tam cukru i czemu nie robi sama w domu takich naturalnych, bez ulepszaczy... Winna. 
Jestem winna. 

Jeśli dziecko pyskuje, nie mówi dzień dobry mijanym staruszkom, jeśli nie radzi sobie w szkole, jeśli nie chodzi na karate, dodatkowy angielski i tenisa!...  A nie daj boże któreś z dzieci ZA-CHO-RO-WA-ŁO... Jestem winna! (To choroba genetyczna, wypadek, bakterie? Nie ważne, na pewno TO JA  zrobiłam coś nie tak!)

I nie jestem sama.
Jestem w doborowym towarzystwie, starających się ze wszystkich sił nie być w naszej grupie, ale z góry skazanych na niepowodzenie, pięknych, silnych i mądrych kobiet. 
Są tu samotne matki, które utrzymują rodzinę i niewyobrażalnym wysiłkiem sprawdzają jeszcze wieczorem, czy synek ma spakowany do plecaka  strój na wf. Niestety, zapomniały  o nowej szczoteczce do zębów na fluoryzację...
Są kobiety robiące karierę, które - nie do pomyślenia - decydują się nie karmić piersią, żeby ich partner mógł przejąć nocną opiekę nad dzieckiem - suki!
Są też zwyczajne, lekko utyte od czasów ślubnej sukienki, matki kilkorga dzieci, które dawno nie były u fryzjera. I znów zapomniały, że dziś miała być dodatkowa lekcja plastyki. Brak farb, brak bloku! jak Pani myśli, ile razy inne dzieci mają pożyczać Pani dziecku klej?!
Są tu matki, które nie pojechały z dzieckiem na basen, nie odrobiły z nim  lekcji, nie uczesały jak trzeba, nie zaszyły dziury w skarpetce... 
Jest nas tu masa. Starych i młodych. A nasze dzieci biegają po świecie i bardzo się starają zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. 
Dlaczego mama znów nie załapała żartu, czemu ma zaciśniętą szczękę, dlaczego pusto patrzy w okno, czemu trzęsą jej się plecy. 

Nasze dzieci nie znają nikogo piękniejszego i bardziej zachwycającego.  
Tęsknią za naszym zapachem, kiedy nie  ma nas w domu. 
Ze 100% zaangażowaniem - również języka - rysują nasze portrety na kolejnych i kolejnych  laurkach.
Powtarzając (trochę przemądrzale) nasze  słowa w dyskusjach na tematy, z których jeszcze nie wszystko rozumieją, wypróbowują bycie dorosłymi. Bycie dorosłym takim jak my.
Wierzą nam.
Ufają.
Uczą się od nas, z nas.
I odchodzą, żeby z łatwością obwinić nas o swoje kłopoty. 
W końcu już my to zrobiłyśmy. Wystarczy się dołączyć. 


Dziecko nago na plaży?

Kiedy zaczynałam pisać ten artykuł dla serwisu dziecisąważne, wydawał mi się zbędny. W czym rzecz? Dzieci biegały i biegają nago po plaży i już. Ale im głębiej wychodziłam w temat, im więcej osób pytałam, tym mocniej uświadamiałam sobie, że istnieją różnice i kontrowersje.
Ten temat dotyka w nas wrażliwych miejsc: seksualności, wyznawanych wartości, przekonań, poczucia własnej wartości... Dużo na raz i w dodatku często nasze uparte przekonania utrudniają nam inne spojrzenie. Ciekawa jestem Waszych głosów. Zapraszam do lektury:)

sobota, 13 maja 2017

Rodzic jako przywódca stada - audycja radiowa

Zapraszam Was do wysłuchania audycji w radio TOK FM o najnowszej książce Jespera Juula "Rodzic jako przywódca stada". Link TUTAJ:)

czwartek, 11 maja 2017

Czy zawsze warto być grzecznym i kto CHCE pocałować ciocię? Kilka słów o integralności.

Ostatnio przeczytałam w sieci artykuł o tym, że ... zjadanie glutów przez dzieci  ma wielki sens. Jest to naturalna szczepionka. Okazało się też, że naukowcy  potwierdzili sens przytulania się do drzew, związany z bardzo zdrowymi jonami.  Co do tego, czy smoczek jest zdrowy, czy nie, nigdy nie dojdą do porozumienia, ponieważ...  czasem jest a czasem nie jest, ale czasem tak bardzo pomaga matce, że lekko krzywy zgryz, to pikuś;)

I ponieważ w wychowaniu dzieci można znaleźć tyle różnic, tyle kontrowersji, pomyślmy: kogo słuchać?  Zwykle na początku prowadzonych przeze mnie seminariów, mówię: to co usłyszysz, przepuść przez siebie, weź to, co ci się   przyda, a na wszystko patrz krytycznie, bo to, co dobre dla jednych, nie musi pasować do drugich.
Czy to potrafimy?
Usłyszałam kiedyś radę, od starszej już osoby: traktuj to co  dostajesz od życia jak szwedzki stół, weź to, co chcesz, co ci się przyda, a za resztę podziękuj. 
Nie tak łatwo podziękować za dobre rady, dotyczące wychowania naszych dzieci, szczególnie, kiedy jesteśmy zapracowani, w słabej formie, przestraszeni, a do tego chcemy jak najlepiej! Nie tak łatwo podjąć decyzje, które wpływają na życie naszego dziecka, być  może CAŁE jego życie, mając świadomość, że być może popełniamy BŁĄD.

Co może nam pomóc, kiedy błądzimy w gąszczu dobrych rad?
Jesper Juul podpowiada nam, że warto kierować się  czterema głównymi wartościami. Oto one:
1. równa godność wszystkich członków rodziny
2. integralność
3. autentyczność
4. odpowiedzialność osobista
Do nich każda rodzina dołącza kolejne, te które są szczególnie bliskie jej członkom. Ważne, by co jakiś czas upewniać się, że ciągle chcemy się nimi kierować, i by wierność tym zasadom, nie zasłaniała nam zwykłego człowieczeństwa i bliskich nam ludzi. 
Wartości są naszymi kierunkowskazami i warto się im przyglądać, sprawdzać, czy cele, które sobie w życiu  wyznaczamy,  zgadzają się z nimi.

Dziś chcę napisać o potrzebach - naszych i naszych bliskich -  w ujęciu jednej z tych fundamentalnych wartości opisywanych przez Jespera Juula - integralności. 
Przyglądam się różnym problemom rodziców, rodzin, przyglądam się swoim kłopotom, szukam rozwiązań, sensu. I im dłużej to robię, tym bardziej dociera do mnie, że często tak trudno nam w relacjach, ponieważ nie umiemy dbać o naszą własna integralność.
Dorastaliśmy w czasach, w których powszechnie nie uczono nas tego, nie zachęcano do  podążania za sobą, nie chroniono naszych granic. W czasach, kiedy byliśmy dziećmi, posłuszeństwo było ważniejsze niż potrzeby jednostki. Oczywiście, posłuszeństwo też ma sens  i jest potrzebne, żeby społeczeństwa mogły funkcjonować, ale warto pamiętać, że istnieje wybór. Mogę powiedzieć "tak" i mogę powiedzieć "nie". Mogę najpierw rozeznać się w sobie i poczuć  siebie, swoje granice, swoją prawdę.

Jesper Juul: "Próby całkowitego podporządkowania dziecka prowadzą tylko do utraty jego poczucia wartości i braku kompetencji życiowych".

Wymuszone posłuszeństwo ma wielce negatywne skutki
Przykład? Choćby ten chyba najczęściej przywoływany: "Pocałuj ciocię!"  Oczywistym jest, że dziecko może ucałować ciocię. Że to może być miłe doświadczenie dla obojga, wyraz bliskiej więzi, czy zwyczajów panujących w rodzinie. Pytanie czy w tym momencie chce? Może akurat nie chce, żeby ktokolwiek go dotykał? Może dziś nie lubi cioci i bardzo mocno czuje to w ciele? 

Boimy się zachowywać w zgodzie ze sobą, bo jesteśmy przekonani, że to "niegrzeczne". Tak nas wytrenowano. Dziewczynki mają mówić cicho, nie przerywać innym, kiedy tamci mówią, zajmować mało miejsca, być potulne. Chłopcy  mają się nie mazgaić, nie okazywać zbytniej wrażliwości, czy np. zainteresowania modą.  To dość silny przekaz kulturowy i odruchowo reagujemy zdziwieniem, czy oburzeniem na odstępstwa od tego wzorca.
Wystarczy jednak zajrzeć choćby do innych kultur, gdzie panują zupełnie inne zwyczaje. W Japonii w ogóle nie wypada całować się publicznie. Na południu można mówić znacznie głośniej. A nawet swobodniej  się dotykać, okazując radość ze spotkania. 

Integralność, to coś, o co możemy uczyć się dbać  w każdym momencie naszego życia. Skanować swoje uczucia i odczucia. Swoje myśli, emocje i ciało. I warto, żebyśmy zaczęli od siebie, ponieważ tylko dbając o własną integralność, jesteśmy w stanie nauczyć się szanować czyjąś
To tak, jakby nasza integralność  była instrumentem muzycznym. Kiedy o nią dbamy, stroimy instrument, coraz lepiej też słyszymy muzykę innych. 
Uczymy się, że odmowa nie jest odrzuceniem. 
Przestajemy bać się  "nie", bo widzimy w nim też "tak" dla czegoś innego. "Nie, nie pójdę z tobą do sklepu, bo potrzebuję poleżeć". mówię tak, swojej potrzebie odpoczynku.  "Tak, chętnie się z tobą pobawię". "Nie, dziś bardzo potrzebuję ciszy, więc nie włączę radia głośniej". 

Zaczynamy szanować swoje decyzje i decyzje innych. 

Zagubienie dzisiejszych dorosłych w gąszczu porad wychowawczych, to między innymi owoc braku dbania o naszą integralność. I daleka jestem od obwiniania naszych rodziców i ich rodziców. Wojna i komunizm odcisnęły swoje piętno, a ogólne rozumienie relacji rodzic-dorosły było kiedyś całkowicie inne.

Moje doświadczenie jest takie: oddychaj. Popatrz na siebie
Zastanów się jak dbasz o swoją integralność? 
Wysypiasz się? Masz kontakt z naturą? Masz czas dla przyjaciół?  Czy  jesteś w stanie cieszyć się swoim dzieckiem i jego obecnością? 

Popatrz  na swoją rodzinę. Ona, jako całość również zasługuje na dobre traktowanie. Czy dbacie o integralność tej całości, którą tworzycie razem? Kiedy zachwiejemy równowagą potrzeb - gdy potrzeby jednego dziecka, czy jednego z rodziców stają się najważniejsze (szczególnie  przez dłuższy czas), przestaje być nam razem dobrze i bezpiecznie. Jednym słowem, jako dorośli, powinniśmy starać się mieć na oku i potrzeby poszczególnych członków rodziny i wszystkich razem.

Nie stawiaj dziecka w centrum waszej rodziny. To nie jest jego miejsce. 
Ten kto jest w centrum, jest bardzo samotny. 

Dziecko przychodzi do nas, do rodziny, nie po to, żeby zostać królem, czy królową, ale by kochać i być kochane. Po to by obserwować nas, których kocha i uczyć się życia. 
Obserwując nas, uczy się też dbania o siebie. Na NASZYM przykładzie. Niezaprzeczalnie podstawą emocjonalnego i duchowego zdrowia każdego człowieka, podstawą bliskich relacji między ludźmi są, jak pisze Jesper Juul, obecność, autentyczność  i wierność  sobie. 
Po prostu próbuj WIDZIEĆ swoje dziecko, siebie, swoich bliskich. Tylko i aż tyle. 
Widzieć takich jacy są. 
Dla mnie to najtrudniejsza lekcja w całym rodzicielstwie, zaraz koło mówienia "nie";) 
Tym, co przeszkadza nam zobaczyć nasze dziecko i jego potrzeby, są często nasze wspomnienia z dzieciństwa: niespełnione marzenia, doznane urazy, traumy i niezaspokojone tęsknoty. Nic mi  nie kupowali?  Kupię  dziecku wszystko. Itd.


Szanuj granice dziecka, kiedy ci je pokazuje. A pokazuje na pewno, ponieważ rodzi się z nimi. Wie, kiedy jest głodne, a kiedy nie, kiedy mu zimno, a kiedy gorąco. I wie z kim chce gadać, a z kim nie.
A im lepiej zatroszczysz się o własne ciało i duszę, tym łatwiej będzie ci troszczyć się o innych.
 
 

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Jesper Juul o ekranach i byciu online

 Jesper Juul zabrał głos w palącej nas wszystkich sprawie. Polecam. Artykuł tu.

czwartek, 16 marca 2017

O szpinaku, "niegrzecznych" dzieciach i odpowiedzialności za domowe awantury.

Kiedy byłam mała, bardzo nie lubiłam szpinaku. Zielona breja na talerzu przyprawiała mnie o odruch wymiotny. Ale szpinak był wszędzie. I kaszanka. W przedszkolu, w sanatorium, w domu. Podobnie było z cebulą i porem, które moja mama wyjadała z zupy i, widząc moją wykrzywioną minę, mówiła: jak dorośniesz, to polubisz!
Kaszanki nigdy nie polubiłam, ale szpinak! Cebula! Por! Mniam:))) 
 
No i oczywiście teraz to moje dzieci patrzą z obrzydzeniem, jak się zajadam zieleniną , a ja spokojnie mówię, że może kiedyś polubią, bo to co lubimy się zwyczajnie zmienia.
 
Pamiętam też z dzieciństwa jak bardzo wierzyłam, że kiedy dorosnę to albo nigdy (PRZENIGDY!!!) nie będę miała dzieci, albo będę taką super-mamą: cierpliwą, rozumiejącą, czytającą w sercach, otwartą, wspierającą, a na pewno, ale to na 100% nigdy na moje dzieci nie będę krzyczała!


No, poszło jak ze szpinakiem. 
Krzyczę. Nie zawsze rozumiem. Nie wspieram tak jak bym chciała. Często wolę pisać o dzieciach niż się z nimi pobawić. Z cierpliwością też  jest bardzo różnie. 


W zasadzie towarzyszy mi dojmujące poczucie, że ciągle jestem spóźniona. Kiedy załapuję, co się dzieje w dziecięcych emocjach, jest już nowa III wojna światowa i trzeba bawić się w detektywa od nowa. 
Kiedy odkrywam jak postępować w jakiejś sytuacji, okazuje się, że to działa tylko czasem, albo tylko z jednym z dzieci. 
No tak, bo dzieci to ludzie, a nie urządzenia i nie ma jednej metody. Nie ma żadnej metody. Jest wyczucie, empatia, oddech. 
A czasem brak oddechu. 
Jest relacja. A czasem jest tylko zmęczenie.
 

Na prawdę czasem nie rozumiem moich dzieci?
Tak, na prawdę. 
Gdyby dziecko chciało jak ja zostać artystką, nosić rozwiane włosy, dziurawe spodnie i malować wszędzie kwiaty... Proszę bardzo, ten rodzaj buntu rozumiem. Akceptuję. Chce być pisarzem, aktorem, poetą? Proszę bardzo. 
Chce podróżować dookoła świata? Czemu nie.
Ale być e-sportowcem???!!! Co to w ogóle jest? Siedzenie przy komputerze - jak to niszczy oczy i plecy! I  co to w ogóle za e-praca???!!! 
I to ja go urodziłam???


Inny. Inna. Inny człowiek. Drugi. Osobny. Nie ja. 
Lekcja uważności. Pokory. Miłości. 
Lekcja zaufania.


Nie wiem jaki będzie świat jutro. Nie wiem do czego oni rosną. 
Mogę tylko ufać i wierzę, że to moje zaufanie jest najlepszym, co może być. Jest tym tajemniczym składnikiem, który sprawia, że w niektórych domach kwiaty lepiej rosną, psy szczekają weselej a dzieci... Dzieci nie muszą się chronić przed rodzicami.
 
Wiem, że nie są mną i ich zadaniem nie jest spełnianie moich marzeń i leczenie moich traum. Ich zadaniem jest przeżywanie ich własnego życia i wzrastanie tak, żeby być jak najbardziej sobą samym. Autentycznym. Żywym. Czującym. Na ile potrafią. 
 
Moim zadaniem jest zajmować się sobą.
 

Moim zadaniem jest  ogarniać moje sprawy i pozwalać im ogarniać ich. Pozwalać na samodzielność.
 


Moim zadaniem jest być tak szczerą, prawdziwą i obecną jak tylko potrafię.
Moim zadaniem jest dawać im przestrzeń.

Pozwalać im na bycie dziećmi. 
 
I widzieć ich takimi jacy są.  To takie trudne, przestać widzieć siebie, a widzieć dziecko. To konkretne dziecko w jego istocie, w jego osobności i inności. Nie siebie małego. 
Jedna taka osoba w naszym życiu, ktoś kto nas zobaczy i jesteśmy uratowani:)
Za to kiedy pojawiają się jakieś trudności patrzę bardziej na siebie. Bo tylko siebie mogę zmieniać. Tylko. Ale uczę się patrzenia z uważnością i łagodnością. Bo jestem taka jaka jestem. Poczucie winy nie pomoże. To największa lekcja od pana Juula.
Uważność i łagodność wobec siebie pomagają wybaczać sobie uniesiony głos i robić krok, żeby następnym razem się udało powiedzieć ciszej, albo chociaż przeprosić. 
Patrzenie na siebie z uważnością i łagodnością pomaga zobaczyć również innych z uważnością i łagodnością.


To dość ekstremalne spojrzenie - dziecko nigdy nie jest winne. Ale wspaniale porządkuje relacje. To ja - dorosła - jestem w pełni odpowiedzialna za relację z dzieckiem i atmosferę w domu. To ja mam moc wprowadzania zmian, dbania i sięgania po pomoc. Dziecko, kiedy cierpi, kiedy dzieje się coś złego, ma tylko krzyk, bicie i kopanie. Ma wszystko to, co nazywamy niegrzecznością. 
Na tym polega dziecięca kompetencja. Daje nam autentyczny feedback, autentyczną informację o tym jak nam się w rodzinie układa. 
Cóż, że zaszyfrowaną...
Kiedy przyjrzymy się "złym" zachowaniom dzieci, zawsze stoi za nimi jakiś ból, jakieś wykluczenie.  
Do nas dorosłych należy przełożenie języka agresji na język bardziej zrozumiały. 
Bijesz braciszka? Aha, spędzam z nim więcej czasu i czujesz się odrzucona?
Rozbiłeś mój ulubiony kubek? Nie zauważyłam, że masz kłopoty i nie wiesz jak mi je wyjawić?
Kłócisz się tak bardzo z siostrą co wieczór, bo wiesz, że za chwilę zgasimy światło i zostaniesz sam ze swoim wielkim strachem przed ciemnością?
Nie daje się z tobą wytrzymać?Właśnie zaczęły pylić drzewa, na które jesteś uczulony i wszystko cię drażni.
 
Nie, nie wierzę, że to się będzie zawsze udawało. Nie wierzę w rodziców supermocarzy. Jesteśmy ludźmi i mamy swoje ograniczenia. Niedopitą kawę, marzenie o odpoczynku, czy dobrej książce. Mamy kłótnie z szefem, niespłacony kredyt czy teścia w szpitalu. 
Ale pamiętajmy. Jeśli zobaczymy w każdym zachowaniu dziecka jego kompetencję, współpracę, dobra wolę, łatwiej rozwikłamy tę naszą domową rozsypankę. 

 

Rozmowy przy stole

 Jeśli jesteście ciekawi co napisałam o rozmawianiu przy stole, to zapraszam na stronę serwisu dziecisawazne.pl. Artykuł TUTAJ.

sobota, 11 marca 2017

Dzieci są ważne

Zapraszam Was do przeczytania mojego debiutu na stronie dziecisawazne.pl, którą to w całości polecam i bardzo lubię. Napisałam o tym, jakich nazw używać, rozmawiając z dziećmi o intymnych częściach ciała. Artykuł TU
Ps. A ponieważ właśnie piszę kolejny artykuł, chwilowo brak nowego wpisu!

czwartek, 2 marca 2017

Rozmowy o intymności.

 Krok po kroku edukacja seksualna staje się dla mnie coraz ważniejszym kawałkiem. Dobrze się tu czuję. Rozpoczęłam szkolenie, które umożliwi mi uczenie w szkołach. Jestem podekscytowana. 
A dziś zapraszam Was do posłuchania audycji, w której miałam przyjemność brać udział. Rozmowy o intymności w Radio Wnet.

środa, 22 lutego 2017

Podróż. Bezcenny czas jeden na jeden.





Za oknem szaro, buro i mokro. W domu troje dzieci w różnym wieku. Radosna przedszkolaczka, pełna energii drugoklasistka i lubiący spać do obiadu jedenastolatek. Każdy ma swój pomysł na udany dzień. 
Ktoś chce na basen, ktoś leżeć z książką, mała chce urządzać pikniki w namiocie z koca. 
A ja poza tym, że gotuję i robię to wszystko, co określa się jako "siedzenie w domu";) też mam swoje potrzeby: napisać coś do Was, poczytać książkę... wieczorem spotkać z mężem i porozmawiać (ciekawe, że dokładnie wtedy wszystkie dzieci chcą czegoś innego!)...

Codzienne układanie puzzli potrzeb całej rodziny. 

Dzieci zawsze chcą od nas dużo uwagi i czasu. Więcej niż możliwe jest jej dać? Tajemnicą jest dla mnie czemu, kiedy planuję czas dla nich, nagle okazuje się, że właśnie bawią się ze sobą, albo koleżankami i ...mogę poczekać na swoją kolej;) Myślę, że jakimś szóstym zmysłem wyczuwają obfitość cierpliwości i dobrą atmosferę. Rozluźnione, mogą bawić się bez nas. Jeśli tylko pojawia się we mnie napięcie i pośpiech, jakieś "muszę", "spieszę się"... Klops! Natychmiast przybiegają i dokładają swoje "mamo, teraz ja, ja, ja!".
Długo uczyłam się jak zadbać w tym wszystkim o siebie. Teraz już nie sprawia mi to większego kłopotu. Wiem, co lubię. Lubię gadać przez telefon z przyjaciółką. Lubię wychodzić na różne warsztaty i szkolenia. Lubię włóczyć się po muzeach i księgarniach. Lubię las. 
Potem wracam z naładowaną baterią

Jeśli zaś chodzi o bardzo różne potrzeby wszystkich domowników, najlepszym sposobem jaki znam, jest podróżowanie. W dodatku podróżowanie parami
I urządzamy sobie takie mini wakacje w różnych konfiguracjach. Dwa, trzy dni. Niekoniecznie daleko. Samo planowanie tych wyjazdów to już święto.

A w samej podróży... Tworzymy razem coś wyjątkowego i tylko naszego. Powstaje nowa jakość w relacji. Podróż świetnie się do tego nadaje. Zakłada odrobinę przygody, trudności, coś nowego i dla małych, i dla dużych. Możemy się czymś wykazać, pokazać dzieciom jak sobie radzić w różnych sytuacjach. 
Taki czas jeden na jeden sprzyja rozmowom i sprzyja milczeniu
Sprzyja budowaniu więzi
Pozwala spojrzeć na drugą osobę inaczej, ale pozwala też nam dać się poznać od nowej strony. 

No i koniecznie wśród wyjazdów z dziećmi, znajdźmy tez czas na wyjazd z partnerem. 


PS. Poziom master:  bez komórki;)