wtorek, 22 grudnia 2020

sobota, 19 grudnia 2020

Grudzień.

Grudzień to płakanie, rozpadanie się i ciemność.

Trudno mi w Grudniu. 

Sprawy przelatują mi przez palce, szwy się prują i nie mam nawet pomysłu, żeby pędzić po igłę i nitkę. 

Pozwalam im rozkładać się wokół mnie na podłodze i płaczę. 


Płaczę, bo pies znów wykopał dziury w ogrodzie, zwiał do sąsiadów i narobił im szkody.

Płaczę, bo przerasta mnie bałagan w pokoju córek.

Płaczę, bo czuję się bezradna i niewydolna jako człowiek i matka. 

Płaczę, bo codzienności jest za dużo i taka powtarzalna...



Trudno mi z tobą Grudniu. Ale też trochę już się ciebie nauczyłam przez te 45 lat.

Zapisałam się na regularne masaże i dogrzewanie taką specjalną lampą (bosze jakie to jest dobre).

Kupiłam świece pachnące wakacjami i życiem. Palę je codziennie w całym domu. 

Mam rytuał dodawania olejku eterycznego do porannego kremu i kocham tak ładnie pachnieć. 

Nie naciskam. 

Nie naciskam na siebie, nie naciskam rzeczywistości.

Może lepiej by było napisać: staram się. Staram się nie naciskać. 

Pytam się siebie z czułością: kim dziś jesteś?

Zaglądam do środka, i jeśli tylko znajduję jakiś supeł... Płaczę, albo przeklinam, zależy do czego mi akurat bliżej. (Dziękuję, że mam do kogo płakać!... To bezcenne.)

Płaczę i przeklinam. Masuję i otulam. 

Szczególnie w grudniu.


Przykro mi, że na blogu pusto. 

I że zdjęć nie robię. 

Ominęłam większość wydarzeń, na które się zapisałam. 

Ale tak to jest w grudniu. 

Bo wiecie?

Nie da się zadbać o siebie bez... bez zadbania o siebie. 

Zrozumiałam to ostatnio bardzo wyraźnie na warsztacie z Kamilą z Dobrego Ciała. Poszłam na ten warsztat drugi raz, bo po pierwszych taaaak dobrze się czułam! A nie mogłam sobie przypomnieć ćwiczeń i tego dlaczego. Nie mogłam tego rozkminić, bo wszystko było taki... Delikatne.

I załapałam.

Na tych warsztatach - polecam je każdej kobiecie z całego serca! - po prostu dbałam o siebie. 

Kamila w tym pomaga, ale przede wszystkim daje na to czas i przestrzeń.

Żeby się rozluźnić.

Odpocząć.

Zrelaksować.

Bo nie ma innej opcji jak dać na to czas i przestrzeń. 

A właśnie o to czasem jest najtrudniej. 

Zostawić wszystko, rozłożyć ręce, niech wszystko wypada. 

Położyć się na macie, zamknąć oczy, zapaść w podłogę i ciemność. 

Oddychać. 

Oddychać. 

Czuć. 

Głaskać każde napięcie. 

Oddychać. 

Nie trzeba wiele. 

W zasadzie prawie nic. 

Czas i przestrzeń. Kawałek ciszy, kawałek koca i podłogi. 

Zostawić wszystkie ważne i nieważne rzeczy i sprawy.

Odpuścić.

Olać. 

Poprosić o pomoc. 


Trudno mi z tobą Grudniu. 

Nie piszę.

Nie robię zdjęć. 

Nie mam pomysłów na nowe i pozwalam na to. 

Pozwalam na wewnętrzną zimę i boję się, że ona się już nie skończy. 

Trochę ufam, że tak, że jednak minie, bo pamiętam jak mnie rozsadzało latem, ile miałam w sobie energii i siły. Bo pamiętam ten cykl z zeszłego razu, i zeszłego...

A jednak za każdym razem, kiedy pozwalam sobie na wewnętrzną gawrę, jaskinię i zimę... Boję się i potrzebuję opierać na sobie mocno. Boję się, że świat nie zaczeka. Boję się, że coś stracę. Boję się, że biznes mi upada. Boję się, że ..

Trochę tego jest. 

A ja jestem w samym środku. 


W środku, z którego nie widać jeszcze światła. 

W środku, z którego nie ma pewności, że to nie koniec. 

W środku, w którym oparcie jest jeszcze głębiej, w jeszcze większej ciemności i pustce. 


Mam luksus zapadania się i otaczania ciemnością. Mam luksus pozwalania sobie, odpuszczania. 

Dziękuję ci Grudniu. 

Bez ciebie by mi się nie udało. 








piątek, 20 listopada 2020

Nastolatki - konferencja 5 grudnia

Nastolatki to nie materiał łatwo wybuchowy, ale ludzie jak my. 

Relacja z nimi bywa trudna, bywa inspirująca, bywa bardzo przyjemna, i bywa wkurzająca. 


Warto się poznać, żeby się dogadać!

Potrzebujecie więcej wiedzy o nastolatkach?

Na Konferencji Wychowanie w Szacunku (cała o nastolatkach właśnie) będzie mowa o seksualności (to moje wystąpienie ofkors), o depresji, uzależnieniach, nowoczesnych technologiach i mózgu.

Ta konferencja to niezła pigułka wiedzy! Wiem, bo będę na niej już trzeci raz:)

Polecam!

Link TU


Mama.

Czasem budzę się i wydaje mi się, że tylko udaję mamę.



Całe to pieczenie gofrów i chodzenie na zebrania...
Myślę, że nie ugotuję już nigdy pomidorowej, bo sama myśl o tym sprawi, że wybuchnę i rozpadnę się na maleńkie odłamki.
Nie przytulę, nie pocieszę, nie ogarnę.
Nie mam w sobie ani kawałka do dania.
Chcę tylko zwinąć się w kłębek i zapomnieć o wszystkim.
Dzieci? Jakie ***** dzieci?!!!?

Czasem myślę, że wszyscy są dorośli tylko nie ja. I że znają jakiś tajemny składnik, jakiś przepis, wiedzą coś czego ja nie wiem, mają klucz, którego ja nie mam. I pozostałam dzieckiem. I gubię się, plączę, nie dorastam.

Patrzę na rozmawiające koleżanki czy znajomych i wiem, głęboko w sobie czuję: one wiedzą. A ja nie wiem o czym. Odstaję. Nie przynależę. Nie powinnam być mamą, bo mi tego tajemniczego czegoś brakuje!

Czasem wydzieram się, czasem płaczę, czasem...

Kiedy tam jestem, to jest tak rzeczywiste. Tak prawdziwe ze zapominam o naszym domu, o codziennych (prawie) obiadach, o planszówkach, o śmiechu, o trosce, o nocach przy dziecięcych oddechach, o ... O tym wszystkim co codziennie robię. Robimy.

Co pomaga?
Telefon do przyjaciółki.
Długie dobre płakanie.
Rozmowa.
Weekend w samotności.
Tata dzieci, który przejmuje czasem więcej obowiązków na siebie.
Zrozumienie.
Głupi film.
Sen.
Inni, którzy mówią: ja też tak mam.


I pomaga też pamiętanie, że mama to nie ktoś kto zawsze daje radę samodzielnie.
Mama też potrzebuje.

Mama to też ktoś do zadbania.

Ostatnio zadzwoniłam do mojej mamy, mówiąc, że ja mam dość bycia mamą, słuchania 1000 "mamo" dziennie! Ja chcę marudzić! I jęczałam jej w słuchawkę "Mamo!!!! Mamooooo!!!!!!Aaaaaaaa....!!! Ja chcę... Bo on....aaaa"
Na koniec tak się śmiałam, że zrobiło mi się trochę miejsca w brzuchu.

Tak, są takie dni, że odstaję. Sama od siebie i od całego świata.
A są takie, że czuję się spokojnie kompetentna.
I wszyscy mamy tak i tak.
Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej.
I pamiętajcie. FB/instagram kłamie;)



sobota, 31 października 2020

Bój się! I bądź dzielna. Krótka historia mojego piątkowego zamrożenia.

"Nie bój się! Bądź dzielna!" 

"Jaka jesteś dzielna! W ogóle nie płaczesz!"

Nie potrafię policzyć ile razy słyszałam te zdania w swoim życiu. Do mnie, do dzieci w ogóle.

Ale ja się BOJĘ. 

Boję się. 

Odkąd pamiętam boję się bardzo. 

Podniesionego głosu. 

Zdenerwowanych kroków. 

Pretensji, żali, niezadowolenia. 

Silniejszych ode mnie. 



I kiedy byłam dzieckiem, ćwiczyłam się (się?) w zaprzeczaniu temu, w udawaniu, że nie, przecież jestem taka dzielna... Tak bardzo się starałam.

Stawałam prosto i czekałam aż nauczyciel skończy krzyczeć. 

Stałam i czekałam aż jakiś dorosły zakończy przemowę, uświadamiającą mi moje "winy" i "głupotę".

Zaciskałam oczy i starałam się zasnąć jak najszybciej, bo ciemność mnie przerażała. 

Układałam lalki tak, żeby upewnić się, że nie poruszą się w nocy i nie przyjdą mnie ...brrrr...Nie mam pojęcia, co miały mi zrobić, ale nic miłego. 

Unikałam ciemnych zarośli. 

Unikałam ...

 

Spektrum tego czego można unikać jest tak duże, że z czasem można unikać... Życia w ogóle. 


Bardzo nie chciałam się bać. 

Bardzo nie lubiłam strachu.

Jeśli mogłam ryzykowałam. Szarżowałam. 

Odsłaniałam się za bardzo. 

Albo przestawałam oddychać i trwałam. 

Kiedy patrzę na to teraz z perspektywy czasu, wiem, że całymi tygodniami, miesiącami byłam w zamrożeniu.

Zamrożenie to taki stan, kiedy nasze ciało trochę lub całkiem odmawia posłuszeństwa. 

Sztywnieje, lub wiotczeje, może omdlewać. Brak mu siły, energii.

Czasem chce się wymiotować. 

Kręci w głowie.

Oddzielamy się od siebie. 

Oddzielamy się od innych.  

Jesteśmy jak za taflą szkła. 

Niby jesteśmy, ale jakby... Nie. 

Zamrożenie to stan, kiedy nasz układ nerwowy zdecydował, że jedyną szansą na przetrwanie jest udawać trupa.

No i udajemy. 



Teraz, kiedy za oknem są (słuszne w moim przekonaniu i piękne, porywające) protesty, przypomniałam sobie ten stan.


Wczoraj cały dzień spędziłam bez oddychania, mechanicznie wykonując wszystkie czynności. 

Niby byłam, niby bawiłam się z dziećmi, ale mnie nie było. 

Emocjonalna wata. 

Ból mięśni. 

Niemoc, żeby tańczyć czy skakać. 

Niemoc, żeby iść na protest, bo nawet w domu byłam bardzo w lęku. 

I całą sobą czułam, że nie mogę nigdzie iść, bo na każdym kroku czai się zło. 

Leżałam na macie. Słuchałam muzyki. Otaczałam się dobrymi kolorami i zapachami. 

Rano obudziłam się zła. Cała w pretensjach. 

To już nieźle, bo to jakiś ruch, ruch do wyjścia z zamrożenia. 

(Jeśli chcecie więcej wiedzieć o tzw. strefach regulacji, sporo znajdziecie u Agi Stein i Gosi Stańczyk, jest książka Deb Dany o Teorii Poliwagalnej i najnowsza książka sióstr Nagosky "Wypalenie" - polecam!)

Ale korek mi się odetkał dopiero, kiedy poprosiłam o pomoc. Napisałam smsa do przyjaciółki i zaczęły kapać mi łzy. 

Myśli szalały: "Nie odpisze", "Ma mnie dość", "Ile można mnie słuchać"...

Jakaś mała część mnie wiedziała, że to nie prawda. 

A jakaś inna umierała ze strachu. 

I kiedy poprosiłam, i uwierzyłam, że tam po drugiej stronie jest ktoś, kto mnie kocha i mnie wesprze, łzy polały mi się na całego. 

Ciało zmiękło. 

Wrócił oddech. 

Pierwszy raz poczułam to tak świadomie i wyraźnie. 

Płacz! 

Płacz!

Płacz to uwolnienie. 

Powrót oddechu. 

Powrót życia we mnie. 


Opisuję wam to, żeby pamiętać, a też żebyście zobaczyli ten proces.

Wierzę, że im lepiej rozumiemy, im bardziej rośnie nasza świadomość, tym łatwiej nam nie utykać w zamrożeniu na długo. 

Tym lepiej możemy opiekować siebie. 


Ja znam zamrożenie bardzo dobrze. 

I łatwo tam wpadam. 


Ale znam też życie, żywotność, bezpieczeństwo, bliskość i potrafię tam wracać. 

Znam wspólnotę, znam wsparcie, znam gniew. 

To jest długi proces.

Najpierw nauczyłam się w ogóle widzieć mój lęk i go akceptować

Godzić się, że jest. 

Przeżywać, przepuszczać przez ciało. 

Oddychać go. 

Zamiast mówić sobie "nie bój się", brać się za rękę i powtarzać: "jestem tu, jestem przy tobie i cię nie opuszczę".

Lęk potrzebuje opieki. Lęk potrzebuje wsparcia. I miłości. 

 Ale lęk potrzebuje też, żebyśmy mocno stali na własnych nogach i umieli otwierać gardła.

Żebyśmy, jeśli trzeba mówili uprzejmie "nie, dziękuję", a jeśli to nie działa, żebyśmy mieli w sobie potencjał wielkiego i głośnego "wypierdalać".



 


















Miłość i fotografia.

W szkole fotograficznej wszyscy uczyliśmy się patrzeć. 


 

Jasne.  

Rozmawialiśmy o sprzęcie, bo on ma znaczenie. 

Rozmawialiśmy o przesłonie i innych parametrach, czyli o rzemiośle, bo ono też ma znaczenie. 

Rozmawialiśmy o zasadach  kompozycji i o tym, że czasem te najlepsze zdjęcia łamią wszystkie zasady. 

Dobra fotografia to najczęściej emocje. 

Czucie. 

Rozmawialiśmy też o wielkich fotografikach.

I to, co zapamiętałam, to to, że ich wielkość jest w Miłości. 

Oni kochają ludzi, kochają przyrodę, kochają ...no właśnie. 

Kochają to, na co patrzą.


Ich serca są czułe, otwarte, są sprawnymi mięśniami.



Kiedy Wielcy fotografowali biedne dzieci bawiące się na ulicy, przechodniów, liście czy cokolwiek innego... Zachwycali się ich człowieczeństwem, ich pięknem, ich brzydotą, ich kruchością czy siłą, przede wszystkim dlatego, że ich Aparaty Miłości sprawnie działały.

Dlatego, jeśli ktoś patrzy na Ciebie "nie dość" kochająco...

Pamiętaj. 

To jego oczy i serce. 

To nie mówi o Tobie. 

Nie znaczy, że jesteś "jakiś" czy "jakaś"... 

Niewystarczająca/y. 

Nie musisz zasługiwać. 

Nie musisz się starać jeszcze i jeszcze bardziej.

To tylko ten, kto patrzy, jeszcze (czy już) nie potrafi.

 

Wszyscy mamy swój Aparat Miłości. 

Czasem potrzebuje serwisu, czasem nowego obiektywu, czasem nauki obsługi. 

Ale jest tu. 

I to od niego wszystko zależy. 

Od patrzącego.  


PS. To nie że o tym, żeby się nie troszczyć, nie starać. Bo w relacji potrzebna jest Wymiana.



 



 


poniedziałek, 28 września 2020

Moja Mała Dziewczynka

Kiedy zaczynałam swój (najnowszy) proces terapii postawiłam sobie za cel stanięcie w swojej mocy. 
W Mocy. 

Potem dopiero zrozumiałam, że to nie przelewki;) i co tym  życzeniem, wypowiedzianym głośno, narobiłam!

Bałam się, że to się nie uda, a jednocześnie bardzo tego pragnęłam.

Zastanawiałam się, czy potrafię?
Jak to ma być? Jak dam radę?

Kojarzyło mi się to z jakąś niezłomnością i siłą, której nie czułam.

Teraz wiem, że to całkiem nie tak. 

Stawanie w Mocy, nie oznacza, że nie mogę być słaba. 
Oznacza, że wiem jak do mojej Mocy wracać, jak dbać o siebie i jak prosić o pomoc. 

Oznacza, że czuję na moich plecach ciepłe dłonie Innych, tych którzy mnie wspierają. 
Widzę w ich oczach Miłość.

Stawanie w Mocy oznacza, że rozpoznaję siebie, taką jaką jestem i wierzę, że taka jaka jestem - jestem właściwa. 

Oznacza, że odpowiedzi szukam w sobie, ale nie samotnie. 

Oznacza, że odważam się pokazać i w Mocy i w BezMocy. 

Nie obwiniam innych. 

Szukam w sobie Zaufania. 
Dodaj podpis



Miałam dziś sen, w którym przyjęliśmy do domu, do naszego stada małego szczeniaczka. Miał dwa miesiące i był cudną kupką futra. 
Dostał osobne łóżko. 
Kiedy się obudził, okazało się, że to mała dziewczynka. 
Miała ciemne włosy i błyszczące, głębokie spojrzenie. Miała jedną brew, która wyglądała jak księżyc na jej czole. 
Patrzyłam na nią i zrozumiałam, że to ja, Mała Kasia. 
Najważniejsze co chciałam zrobić to upewnić się, że z nami zostanie, że uda się przekonać Państwo, że to moje dziecko i nikt mi jej nie zabierze. 

Moja Mała Dziewczynko...


Zawsze po Ciebie wrócę. 
Nie zdradzę Cię już. 
Nie zawiodę. 
Jestem duża i bezpieczna, i możesz na mnie liczyć.
Widzę Cię i będę zawsze blisko. 

Możesz mi zaufać. 

Będę dbała o to Zaufanie jak o największy skarb. 

 






PS. Kiedy prowadziłam ostatnio warsztaty, po dwóch dniach, na koniec, podziękowano mi za moją MOC. Poczułam, że to klamra mojej terapii. 

PS.2. Jako wysoko wrażliwa osoba w dodatku wspierająca innych ludzi zawodowo, wiem jedno. Potrzebuję najpierw zająć się sobą. Najeść, wyspać, pobyć w ciszy. To jest fakt. 
Kiedy go uwzględniam, rzeczy układają się lepiej:)















czwartek, 30 lipca 2020

Chłopiec. Dziewczynka. Człowiek.

Walić! 
Bić!
Rozwalać!
Nauczyć się jakiejś sztuki walki i zamienić w ocean krwawej zemsty. Rozkwaszać nosy. 
Podbijać oczy.
Zadawać ciosy. Bezbłędnie. 
Umieć się bronić. 
Być groźną. 
Nie być bezbronną!
To było przez lata moje skryte marzenie, które bałam się realizować.
Uznawałam tylko miłą, łagodną i uprzejmą część mnie.
Część dzika i asertywna, część silna i głośna, musiała się chować. 


I przez lata rzeczywiście byłam "ofiarą" zaczepek, niechcianych podrywów, klepnięć po pupie itp. 
Bałam się chodzić po ciemku. 
Bałam się umówić z chłopakiem, który był wysoki i silny. Czy by uszanował moje nie? (Do dziś żałuję tej straconej randki)

Wzmocniłam się. 
Zmieniłam się. 

Poznałam też mężczyzn delikatnych, wrażliwych, używających swojej siły w sposób kontrolowany. 

A jednak, kiedy patrzę na statyki przemocy, nie mam wątpliwości, że tam nie ma parytetu. 
Przemoc ma twarz mężczyzny. Dlaczego?

Czemu jeśli pomyślimy o ofierze przemocy i sprawcy to w 99% będą mieli określoną płeć?
I czy coś możemy w tej sprawie zrobić?

Nie mam odpowiedzi.
Szukam jej.
Mam intuicję, która mi mówi, że skoro ja jako młoda osoba bałam się pokazać "zęby", warknąć, użyć siły, zdecydowania... I miało to negatywny wpływ na moje życie,  to może chłopcy mają symetrycznie?
Może oni boją się wstydzą pokazać tę wrażliwą i delikatną stronę?

Klik. Bingo!
Nagle mi się to składa w całość. 
 
"Nie becz!"
"Chłopaki nie płaczą!"
"Nie bądź baba"

Chłopcy słyszeli to na każdym kroku, i na szczęście to się zmienia, ale ciągle jeszcze słyszą to za często.

Bo tak jak ja potrzebowałam umieć pokazać kły, tak oni potrzebują łez!

I tylko mając dostęp do jednego i drugiego, możemy rozwijać swoją moc. 


OK. 
To mi się układa w całość. 
I chłopak i dziewczyna bez różnicy potrzebują wierzyć w swoją siłę, umieć się bronić. 
I chłopak i dziewczyna bez różnicy potrzebują płakać i mieć dostęp do swojej wrażliwości. 

Siła, która nie boi się łez. 
Delikatność, która nie jest krucha. 

Kiedy dziewczynka nie może warczeć, tupać, bić, jej łzy stają się często łzami zastępczymi. A ona szuka innych sposobów, by powiedzieć swoje zdanie, swoje "nie". Nie wprost. Nie otwarcie.
I mówi: agresja jest fe. 
Agresja jest groźna.


Bo jeśli łzy chłopca nie są przyjęte, jeśli nie może płakać i znajdować w tym ulgi i pocieszenia to musi być wściekły. 
Musi walić, rozwalać, ścigać się, rywalizować. 
Musi podporządkowywać sobie innych, walczyć o pozycję, upokarzać, gnębić, niszczyć. 
I mówić: "ciota", "pedał" "baba" o każdym, kto nie jest odcięty od uczuć.

Jedno jest rewersem drugiego. 

Dziewczynki potrzebują zgody na ich złość.
Chłopcy potrzebują zgody na ich łzy. 

Gdyby chłopiec dorastał i mógł być... Człowiekiem? 
Co gdyby mógł być LUDZKI?

Przecież tak jest - rodzimy się bardzo podobni. 
Ssiemy pierś, tulimy się do opiekunów, zachwycamy światem. 

Tylko, że chłopiec dość szybko dowiaduje się, że dla niego przewidziana jest rola "twardziela"....
I kiedy z różnych, dobrych pewnie intencji, nie kupujemy mu lalki, kiedy na półce w sklepie z zabawkami dla chłopców jest więcej mieczy, kiedy żenują nas chłopięce gorące łzy nad martwym ptakiem... Kiedy zsumują się te wszystkie kulturowe przekazy, jeśli w nie uwierzy, chłopiec zaciska serce. 
Może wtedy nagrać filmik jak wyśmiewa kolegę i zakłada mu kosz na głowę. 
Bo nie zna już współczucia.
Może nasikać na dziewczynę, którą zgwałcili z kolegami. Ona nie jest dla niego człowiekiem. 
Zapomniał co to w ogóle znaczy. Być człowiekiem.

I tak, nie każdy staje się oprawcą, gwałcicielem, przemocowcem. 
A jednak.
Statystyka się zmieni, kiedy zaczniemy traktować chłopców i dziewczynki jak ludzi. 
Kiedy uszanujemy i ich wściekłość i ich smutek. 
Kiedy pomieścimy ich uczucia i pozwolimy by wybrzmiały, znalazły miejsce i spotkały się z naszą czułą obecnością. 
Oko w oko. 
Serce w serce. 

To się stanie tylko jeśli otworzymy nasze serca. 
Jeśli odważymy się ... Zaryzykujemy śmieszność, zranienie. 
Zaraz przy nich jest poczucie że żyjemy, radość, satysfakcja. 

Chciałabym żebyśmy uwierzyli, że siła i wrażliwość mogą się łączyć w jednym ciele, niezależnie od płci. I że to ok. 


Tak więc, kiedy chcemy żeby dziewczyny były bezpieczne idąc przez park nocą, sposobem nie jest mówienie im: nie noś mini. 
Po co tam poszłaś?
Sposobem jest zgoda na to, żeby chłopcy mogli czuć. 


Bać się.
Płakać. 
Cieszyć. 
Wzruszać. 
Tęsknić. 
Zachwycać.


Żebyśmy uznali chłopców za ludzi. 
Wtedy więcej z nich będzie się zachowywać jak ludzie. 



PS. Ilustracje pochodzą z książek:
"Ulica Garmanna" wyd.FISO
"Jak mama została Indianką", i "Chrum, chrum, Bolusiu" wyd. Zakamarki
"Billy jest zły", wyd. EneDueRabe

PS.2 Tamara, dziękuję Ci za rozmowy o agresji i więzi. Wszystkie.





piątek, 10 lipca 2020

Wakacje!

Wakacje!
Będę pływała i chodziła boso. 
Będę się śmiała i brudziła. 
Będę leżała na mchu. 
Będę jadła rękami.
Będę malowała i czytała. 
Będę żyła bez budzika. 
Będę liczyła piegi na twarzy córki i będę zlizywała najsmaczniejsze.
Zgubię plany. 
Postrącam oczekiwania jak krople deszczu z liści nad głową.
Będę mrużyła oczy w słońcu i drzemała w hamaku. 
Będę oglądała gwiazdy i Drogę Mleczną. 
Będę grała w gry i gadała ile w wlezie z ludźmi, których kocham i lubię. 
I jak najwięcej tego wszystkiego zabiorę w moje codzienne życie.
Amen.



czwartek, 9 lipca 2020

PRZYJEMNOŚĆ

Przyjemność jest dla mnie bardzo ważna. 
Zapraszam ją do mojej codzienności. 
"Nie za dobrze ci?" pytano mnie w dzieciństwie. 
Nie, nie za dobrze. 
Chcę, żeby było mi dobrze. 
Jeszcze lepiej. 
Najlepiej. 
Bo czemu nie???

Cóż za absurdalny pomysł, że miałabym tego nie chcieć!?!
Przyjemność ... Wstydzimy się jej, czasem żenujemy, ociągamy z jej szukaniem. Bez sensu!
Mamy tak ograniczony czas z naszymi ciałami i oddechami. 
Sięgajmy po nią. 
Wypełniajmy nasze życie przyjemnością. Frywolną, zmysłową, intelektualną, seksualną, i każdą, każdą inną!
Przyjemność patrzenia na kolory, rozpoznawania kształtów ptaków i motyli. Las. Drzemka na mchu.
Przyjemność zanurzania się w wodzie, przyjemność (arcyprzyjemnosć!) dobrej rozmowy. 
Podróż wewnętrzna i ta daleko, daleko. 
Smak potraw. 
Długa spódnica ocierająca się o kostki, wirująca w tańcu.
Muzyka!
Najlepsze lody pistacjowe w Warszawie (Słodka Italia, koło Soho, sprawdźcie!)
I koniecznie, koniecznie zabierzcie przyjemność na wakacje!
Pamiętajcie: Wasze (wewnętrzne) dzieci czekają! Gotowe do zabawy i życia. Życia! 



poniedziałek, 29 czerwca 2020

Przedszkolaki i plemniki. Kiedy rozmawiać z dziećmi o seksualności?

Zwykle, kiedy myślimy w pocie czoła, czy nie jest za wcześnie na rozmowę z dzieckiem o seksualności, jest właśnie za późno. 
Tak. 
Dokładnie.
Jeśli dziś odkładamy to na potem, jesteśmy spóźnieni. 
100%


Bo seksualność, tak jak życie, dzieje się teraz. 
A dzieci są uczestnikami życia też dokładnie w tym czasie: teraz.
Słuchają radia.
Oglądają Wam przez ramię wiadomości. 
Widzą plakaty na mieście - i uwierzcie, bardzo często żałuję, że nie mam ze sobą karabinka z farbą...
Słyszą rozmowy innych ludzi - dzieci, dorosłych.
Dzieci są uczestnikami życia i chcą je poznawać, chcą jak najwięcej zrozumieć. 
I mają do tego prawo.
To chyba w kultowym filmie E.T. jest scena jak E.T. dobiera siedo telewizora i wchłania wiedzę w przyspieszonym tempie...? A może w innym. W każdym razie taka scena powtarza się nie raz w filmach o "obcych" - oglądają masę filmów i wchłaniają kulturę, historię ludzkości, a na koniec najczęściej płaczą...
Jak mówi Jesper Juul dzieci są jak tacy "obcy" z innej kultury, Zjawili się i potrzebują cierpliwego objaśniania zasad i praw obowiązujących nas, ziemian. 
Gdyby odwiedził nas kosmita, nie oczekiwalibyśmy, że wszystko wie i rozumie. 
Warto mieć też cierpliwość do prób i błędów, do całego procesu nauki naszych dzieci. 
One, ze swoją świeżością i otwartym sercem, często szybko widzą co jest "nie tak", nie logicznie, nie fair, głupio.
A ich pytania są niewinne. I ważne.




Jeśli chodzi o loty kosmiczne - ucieszymy się, że pytają.
Jeśli mówią, że nie można jeść zwierzątek, bo mają mamę, możemy czuć się skonsternowani.
Kiedy gubią zęby, kupujemy im książeczki o mleczakach i stałych, trzonowcach i siekaczach. Te słowa nas nie bulwersują. 
A przecież miesiączka, poród, adopcja, seks, wzwody poranne i polucje to dokładnie to samo. 
Kosmiczny lot naszego ciała. 
Penis, wagina, łechtaczka. 
Łokieć, udo, dziurka w nosie. 

Dzieci są ciekawe CAŁEGO świata, ale z różnych powodów my niektórych kawałków nie chcemy im pokazywać. 
Warto zadać sobie pytanie: dlaczego?

Oczywiście - odpowiedzi na każdy temat maja być ADEKWATNE do wieku. 
Tak jak nie analizuję z dwulatkiem budowy rakiety kosmicznej, a skupiam się na fantastycznym efekcie dźwiękowym, tak nie opowiadam maluchowi ze szczegółami o stosunku seksualnym.
Ale też nie zatajam prawdy. 

Urodziłeś się przez cipkę. Siusiak czasem sterczy, bo mu przyjemnie. Tak, tobie też kiedyś urosną piersi. Skóra się marszczy z wiekiem. Mam krew, bo mam okres, kobiety krwawią raz w miesiącu, to znaczy, że są zdrowe a ich macica się oczyszcza. 
I tak dalej, i tak dalej. 

Krótkie, prawdziwe odpowiedzi. Jeśli będą chciały - zapytają dalej. 


I zapytają wiele razy, bo zwykle zaraz im to wypada z głowy

Jeśli macie jakieś wątpliwości czy warto rozmawiać z maluchami o seksualności, zastanówcie się czy odmawiacie im wiedzy o kosmosie? O układzie słonecznym? Nie?
A to przecież bardziej abstrakcyjne niż własne ciało. 

Na zachętę umieszczam jedną z wielu rozmów z pewną przedszkolaczką:) 
Imiona dzieci zostały zmienione:)

Cała sytuacja ma miejsce w aucie. Dyskutuję z mężem o surogatkach - pojawił się ciekawy artykuł o tym zjawisku. 
Na to włącza się Danusia i mówi:
- Chyba jak dziewczyna i dziewczyna chcą mieć dzidziusia to mogą coś sobie wstrzyknąć...?
- Tak, a wiesz co?
- Jajeczko? 
(zwracam Waszą uwagę, że Danka wie doskonale "skąd się biorą dzieci" , czytałyśmy wiele książek i gadałyśmy, ale właśnie tak to jest, ta wiedza potrzebuje się utrwalać i umiejscawiać w siatce tego co dziecko już wie, nie jest tak, że raz się dowie i już, pyta wiele razy)
- Nie. Dziewczyny już mają swoje jajeczka.
- No tak. Nie pamiętam co.
- Plemniki.
- Acha.
- A skąd o tym słyszałaś, że można je wstrzykiwać?
- Ania (koleżanka z grupy) mówiła w przedszkolu! Bo Małgosia i Zosia się w sobie zakochały i Ania im powiedziała, że mogą wziąć ślub i urodzić dzidziusia, że się tak wstrzykuje. A ja im powiedziałam, że mogą adoptować! Ale one powiedziały, że jednak nie chcą dziecka. 

Cała rozmowa bez ekscytacji, jak najzwyklejsze sprawy. 

Ludzie się w sobie zakochują, chcą mieć ślub i dzieci. 

Żadnego gender-potwora, po prostu życie sześciolatków.







środa, 17 czerwca 2020

Niebieski kocyk, czy różowy?

Wyobraź sobie taką Grę. 
Cel: szczęśliwe życie lub przetrwanie
Rodzisz się / Losujesz postać, którą grasz i zaczyna się!

Dostajesz kolor oczu. Kolor skóry. Kolor włosów. 
Dostajesz płeć biologiczną i tę w środku, którą czujesz. 
Dostajesz orientację seksualną. 
Wszystko przypadkowo. 
A do tego, również przypadkowo, dostajesz kontekst, czyli to jak w twojej kulturze traktuje się seksualność - czyli ciało i płeć, jak traktuje się mężczyzn i kobiety, chłopców i dziewczynki.
Jaką mają pozycję (ile punktów na start).
Ile szacunku (wsparcia).
Na ile swobodnie mogą być sobą i eksplorować (jak trudna jest plansza).
Im sztywniejsze zasady i rozgraniczenia tym jest Ci trudniej, bo masz mniej możliwości. 
Np. rodzisz się kobietą, a chcesz być kierowcą rajdowym. Nawet nie ma na to nazwy. Uważa się, też że kobiety gorzej prowadzą. Może też się zdarzyć, że trafisz na opcję gdzie w ogóle nie wolno ci prowadzić auta. 
Za swój cel musisz zapłacić bardzo dużo specjalnymi żetonami. 
Albo inaczej. 
Jesteś chłopcem. Lubisz bawić się w tatę i kołysać do snu swoje lalki. Uwielbiasz przytulać się do babci. Babcia pachnie ciastem. Rośniesz i ktoś ważny dla ciebie zabiera twoje lalki, każe ci się wstydzić, tracisz punkty.
Babcia cię jeszcze przytula, ale dotykanie twojego przyjaciela z ławki w szkole jest już surowo karane. Kiedyś biegliście po meczu piłki za rękę i do tej pory krzyczą za wami: "pedały".
Oczywiście poleciały ci punkty.
W tej wersji twoja postać ma małe szanse na dotrwanie w zdrowiu do końca gry, bo nie umiesz czerpać punktów "życia" z bliskości: otwartych rozmów i przytulania z rodziną i przyjaciółmi. Syn cię nie cierpi. Walczysz. Walczysz w pracy, walczysz z codziennością, zaciskasz się coraz mocniej. Dorabiasz się jakiś powikłań. 

Czasem na starcie masz farta i dostajesz dużą pulę żetonów - mama i tata cię akceptują i wspierają. Także wasze otoczenie.
Wszyscy są życzliwie zaciekawieni kim jesteś. 
Kiedy jesteś dzieckiem lubisz przebierać swoje zabawki, wymyślać im stroje. Wszyscy wspierają twoją pasję. Dojrzewasz i się rozwijasz odkrywasz, że kochasz żyć, tzn. szyć. 
Idziesz do szkoły krawiectwa. 
Jednego dnia szyjesz sobie garnitur. Innego suknię. 


Słyszysz: kobiecość i męskość w tobie są bogactwem. 
Masz połączenie z jednym i drugim. Jesteś cenna/y dla naszej społeczności. 


Jednym z etapów w grze jest znalezienie sobie partnera/ partnerki. 
I tu wiele zależy od świata do którego trafisz. 
Jesteś chłopakiem, zdecydowanie podobają ci się chłopcy. Od małego kumplujesz się z dziewczynami, ale pociąga cię tylko własna płeć. Odkrywasz to przypadkiem, kiedy Twój kumpel zdejmuje koszulkę na wf. Drżysz. Nie wiesz, co się dzieje. W nocy śni ci się ta scena i nagle przez kolejne dni masz sucho w gardle przy tym chłopaku.

Zwierzasz się ojcu.  
On mówi: tak, czasem tak czujemy. To taka wielka radość życia, to takie połączenie z energią wszechświata. Czasem tę wielką siłę czujemy w sobie wobec wody, ognia, słońca, ziemi. Czasem wobec innego człowieka. To życie samo w sobie i jego energia. Czasem przejawia się jako podniecenie wobec konkretnego człowieka. Czasem przeradza się w miłość.  
Obserwuj tę energię i ciesz się nią. Kiedy się pojawia i do kogo. Z czasem nauczysz się tego o sobie, choć... Tak na prawdę do końca życia może cię zaskoczyć, bo jest Nieprzewidywalna!

Dostajesz masę punktów z którymi udajesz się w świat na poszukiwanie. 

Albo inaczej. 
Czujesz dreszcz na widok kolegi. 
Przepełnia cię przerażenie i obrzydzenie. To nie twoja wina! Nie jesteś przecież "ciotą"! 
Za to są w tej wersji gry wysokie kary. 
Skoro to nie ty, to musi być jego wina. Musi być z nim coś nie tak. Pewnie to on jest "ciotą". Namawiasz kumpli, żebyście go po lekcjach pobili. 
Dostajesz ostrzeżenie i karne punkty. Niby możesz jeszcze próbować przejść jakieś poziomy, ale nie czujesz z tego żadnej przyjemności. Wszystko cię wkurza i drażni. 

Albo jeszcze inaczej. 
Wersji jest nieskończenie dużo. 

To, co wiadomo, to że im mniej opresyjna kultura w której żyjesz tym więcej masz możliwości. Tym pełniej możesz realizować swoje talenty, możliwości i człowieczeństwo. 
Tym mniej płacisz za bezpieczeństwo i szczęście. Tym większe szanse, że dokończysz grę we właściwym czasie z zapasem żetonów w kieszeni. 




Płeć i orientacja seksualna. 
Niby są jak kolor oczu a wywołują tak wielkie emocje!
Czemu?

I płeć i orientację seksualną możemy rozpatrywać na różnych płaszczyznach. Ale nie są tylko dwoma krańcami na osi. Są jak kontinuum. 
Oczywiście są osoby, które opisują siebie wyraźnie na którymś z krańców. 
Homoseksualna kobieta, heteroseksualna kobieta. 
Homoseksualny mężczyzna, heteroseksualny mężczyzna. 
Ale są też osoby w każdym miejscu osi. 
Świat jest bogaty. 


Kiedy byśmy się z tym pogodzili, zaakceptowali, świat stałby się bezpieczny np. dla dziecka, które rodzi się i ma narządy płciowe obu płci. 
Rodzice nie musieliby bać się o nie, decydować na szybkie operacje w ciemno.... Taki dziecko mogłoby rosnąć bezpiecznie i samo zdecydować. 
Teraz też w Polsce, tym kraju mlekiem i miodem płynącym, rodzą się takie dzieci. Ich rodzice często nie mogą znieść niepewności, lęku, paniki... Co ludzie pomyślą?
Jak sobie poradzić z tą niewiedzą?
Niebieski kocyk?
Czy różowy?
Marzę o świecie, gdzie kocyk może być w kratkę a dziecko żyć bezpiecznie. 
Bo od naszej akceptacji dla innych nie wyrosną nam nagle dodatkowe narządy płciowe. 
Dziś te dzieci są często okaleczane w ciemno. Bez szansy zabrania głosu.


Jedyne, co może nam się stać, kiedy otworzymy się na Innych, to że spojrzymy w lustro i poczujemy. 
Mi też podobał się kolega z ławki. I koleżanka. 
Ja też zawsze wolałam być chłopakiem, bo dziewczyny miały przesrane: nie mogły się bić i włazić na drzewa!
A ja tęskniłem, żeby być dziewczyną i nosić te wszystkie ciuszki. 
Itd, itd. 
Mamy do wyboru: odważyć się spojrzeć w siebie albo nawalać w innych. 
Zaufać tej pulsującej energii i pozwalać jej płynąć, poznać ją i nauczyć się nią kierować,  albo spychać do podziemia i patrzeć jak wybucha i niszczy w niekontrolowany sposób. 



Seksualność to wielka, potężna energia. Mamy w tym miejscu ranę do uleczenia. 
Bo płonęły stosy. Bo karano za rączki pod kołdrą. Bo zawstydzano. Bo ...
Każdy ma swoją historię. I najlepiej, żeby każdy zajął się swoją, a potem świecił jasno. 










wtorek, 2 czerwca 2020

Rowerek.

Rowerek. 
Zwykły, różowy, z dodatkowymi kółkami a potem kijem z tyłu. 
Wybrała go sobie w wielkim sklepie. 
Z małą rączką w dużej ręce. 
Z radością na upaćkanej lodami twarzy. 
Rower!
Prawdziwy!
Już nie fotelik na rowerze taty. 
Już nie wózek. 
Rower!
Starsze rodzeństwo ma swoje własne Rowery. 
Swoją wolność i niezależność. Swoją sprawczość i odwagę. 
Swoje podróże. 
Ona jest najmłodsza. 
I teraz wreszcie go ma. 
Nie po siostrze, nie po bracie jak większość rzeczy;)
Od teraz z nowym zapałem ubiera się rano i pedałuje do przedszkola. 
Rozpiera ją duma. Przerasta ponad małą rowerzystkę.  Widać ją dookoła w połyskującym powietrzu, jest ...wiiiiieeeeelllllka!
Rower!
Dwa duże kółka i dwa małe. 
Rower się chybocze. 
Pod przedszkolem inne dzieci.
"Mamo, a dlaczego ona ma dodatkowe kółka?"
"A ja już jeżdżę na dwóch!"
I tak miesiąc po miesiącu. Rok po roku.
A także w zerówce. 
Kiedy już WSZYSTKIE dzieci jeżdżą na dwóch kółkach, na dużych rowerach. 
"Czemu ona nie jeździ sama?" dzieci pytają głośno swoich zakłopotanych mam i tatusiów. 
A ona niezrażona. 
Codziennie pyta znów z nadzieją w głosie: "Mogę dziś jechać rowerem?"
I przychodzi pandemia. 
Ten dziwny czas. 
A ona mówi: "Dziś nauczę się jeździć na rowerze sama! Jestem gotowa!"
Naprawdę tak mówi!
Ćwiczy kilka dni, wytrwale, na drodze przed domem. Z tatą.
A kiedy się udaje, prosi o nagranie filmu. 
Starszy brat uczy ją jak startować.
W końcu jedzie do babci i dziadka, którzy patrzą przez płot, jak ona potrafi. Na dwóch kółkach!
Teraz może pojechać na wycieczkę z młodszym kolegą, który już dawno śmiga.
Dociera do lasu.
Dociera nad Wisłę.
Kilometr. Dwa. Pięć. 
Pytamy. "Czy nie jest Ci niewygodnie, na tym małym rowerku?
Tu jest większy, akurat dla Ciebie."
"Nie!"
Przebiera nóżkami szybko, żeby nadążyć za nami, za naszymi wielkimi rowerami. 
Ona chce jeździć TYLKO na swoim małym, różowym rowerku. 
Aż pewnego dnia, bez zapowiedzi, mówi: "Od dziś będę jeździła na dużym!" 
Wsiada. 
I pędzi. 
Choć nie wie jak hamować i jak zakręcać. 
Tego uczy się w biegu. 
Taka dumna. W kasku i ledwo sięgająca ziemi. 
Na wycieczce ze starszym rodzeństwem i rodzicami. 
Dociera po lody na sąsiednie osiedle. 
Sama wie, kiedy chce próbować. 
Sama wie kiedy jest gotowa. 
Sama decyduje. 
Dokładnie wtedy, kiedy poczuje, że już, kiedy się upewni. 
Rozkłada skrzydła. 

PS. Mówiła, całymi zdaniami, kiedy miała rok z hakiem. Chodziła na półtora. Długo bała się zjeżdżalni. Potrafi chodzić kilometrami, ale rano, kiedy ruszałyśmy do przedszkola, prosiła zwykle: "mogę w wózku?" i dosypiała jeszcze 15 minut:)
Kiedy inni wbiegają na przeszkodę, ona staje i obserwuje. Dopiero po chwili decyduję: Idę! Albo zostaję. 

Za każdym razem, kiedy tak było, nurkowałam w siebie i utulałam swoje lęki. I mówiłam, ok! Masz czas. Sprawdź jak Ty się masz. 
I sprawy się działy. 
Miesiąc później niż oczekiwałam, dwa miesiące, albo 13. 
Nie wg mojego kalendarza. 
Ale łagodnie. 
I radośnie. 

Zaufanie, to coś, co warto w sobie pielęgnować i wzmacniać. Ono dodaje skrzydeł. I dzieciom i dorosłym. 
Zawstydzenie, niepewność, to coś co się zdarza. 
Bo inni, bo patrzą, bo czy wszystko w porządku. Bo starszaki zaczynały wcześnie. 
Oddycham. Oddycham.
Staram się na nią patrzeć.
Taka właśnie jest.
Różna. 
Zakasująca.
Niezwykła.
Moja córka. 

Nie potrzebuje popychania, ciągnięcia. Nie potrzebuje mojego niepokoju. 
Potrzebuje właściwego miejsca i czasu. 
I kasku.