niedziela, 22 marca 2020

A Ty? Kim dziś chcesz być?

U nas w Familylabie ciągle się zastanawiamy i pytamy "kim jestem?", "kim jesteś?" Zresztą nie my pierwsi;)
Ale ostatnio moja najmłodsza córka poszła dalej. 




Postanowiła zbadać różne opcje. 
Stworzyła listę do końca miesiąca, starsza siostra jej to zapisała i Danka codziennie wypróbowuje inną tożsamość.  
Bycie wegetarianką było pełne nowej wiedzy. Czym różni się weganin od jarosza itd.  
Ponieważ ja jem w dużej mierze wegetariańsko, a ona uwielbia niektóre warzywa, łatwo było jej przerwać dzień;)
Kiedy była dziewczyną-jaskiniowcem pojawiły się specjalne stroje, narzędzia, kamienie, biżuteria... gorzej było z pokarmem. Na co polować? Co zbierać?
Dziś jest nurkiem i tu okazało się, że nie wiemy jak nazywa się kobieta nurek i wymyślamy. Nurzyca? Nurkini? Zrobiła też z kartonu butlę z tlenem.  
Zachwyca mnie jej zaangażowanie i entuzjazm. 
I powstało pytanie. A kim Ty chcesz być?
Jaką rolę wypróbować?

Co by było, gdybyś obudził/a się przez najbliższe dni z własnym planem.  
Co by było na liście? 
Chcę być....
1.  
2.
3.
4.
5.
6.
7.

Przypadkiem, nie przypadkiem ostatniego dnia, kiedy Danusia planuje być sobą, wypada prima aprilis:)

sobota, 21 marca 2020

NIEGRZECZNE. Historia dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera.

Chciałabym nie pisać tego posta. 
Chciałabym nie czytać tej książki. 
Chciałabym nie rozumieć tego, co przeżywają jej bohaterowie. 
Chciałabym tak do bólu tego nie znać. 
Ale znam. 
I rozumiem. 
Przeczytałam.
A teraz piszę. 
Ważę litery, bo to dotyczy nie tylko mnie, ale też mojej rodziny, moich bliskich i ludzi, których spotykam - w gabinetach, salach warsztatowych, pracy.  Spotkam, jako prosząca o pomoc, i jako tej pomocy udzielająca. 


Oddech.


Ważę litery i ważę uczucia. 
Rwie mi się oddech. Trzęsą ręce, a łzy płyną po policzkach. 
Ktoś tak głęboko zajrzał mi w serce. I w codzienność. 
Bałam się czytać. Zwlekałam. 
Ta książka leżała sobie na komodzie i patrzyła na mnie. 
Jacek Hołub "Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera".






To, co czuję, co przebija się na pierwszy plan, wyraziła najlepiej Agnieszka Chylińska, kiedy w 1996 roku dostała Fryderyka. 
Pamiętacie?


Dodałabym oczywiście, że moja nienawiść jest do systemu. Nie do ludzi, czy jakiejś grupy zawodowej. 
Ale jest właśnie taka wielka i żywa, że chciałabym stanąć na jakiejś scenie z mikrofonem i pokazać pięknego fuck'a.  


Pamiętam jak kiedyś mój synek miał zapalenie krtani. Pojechaliśmy na ostry dyżur do szpitala. 
Póki to ja byłam w gabinecie, panie zwracały się do mnie pogardliwie. Ponieważ, nie wiedziałam jaką miał temperaturę, zapytały:"co z Pani za matka?" Tak po prostu. 
"Co z Pani za matka?"
Kiedy dołączył do nas mój mąż, stały się uprzejme i pomocne. Ta sytuacja powtarzała się wiele razy. W wielu gabinetach.
"Co z Pani za matka?"
"A poród był ciężki?" i to pełne politowania spojrzenie.
"Długo karmiła pani piersią?" Przekąs.
Słowa w zasadzie są bez znaczenia, bo i tak wszystko jest w tonie i spojrzeniu. 
Jest Pani winna. 
Zaraz znajdziemy pani przewinienie. 
Musi tu gdzieś być. 
Po prostu się zapodziało.
Za blisko z dzieckiem. Za daleko.  
Za łagodnie. Za stresująco. 
Bez kar. Z karami. 
Brała Pani ten lek w ciąży???





System odbiera nam, rodzicom, zaufanie do siebie. Do naszych kompetencji. 
I - to bardzo ważne - nie pozostawia nam miejsca na błąd. 
Bo - co za ulga - rodzic nie musi być nieomylny, żeby był dobrym rodzicem. 
Każdy z nas czasem się myli, szuka rozwiązań, eksperymentuje. 
Potrzebujemy wsparcia i zaufania, żeby móc je dawać naszym dzieciom. 


Żałuję każdego razu, kiedy nie zaufałam sobie i dziecku. 
Kiedy posłuchałam kogoś - wbrew sobie. 
Żałuję, ale też wybaczam sobie, bo każda taka sytuacja uczyła mnie coraz bardziej i coraz konsekwentniej szukać oparcia w sobie. 



A teraz wyobraźcie to sobie. 
W lesie zamieszkała Rodzina kretów. 
Zapisali dziecko do przedszkola "Pod jałowcem". Było najbliżej domu. Mały kret nie czuł się tam dobrze. Mówił, że mu za jasno, że kolce, że inne dzieci tak szybko biegają. Mały kret płakał, ale Panie tłumaczyły mamie krecika, że się przyzwyczai. Że to normalne. Trochę się niepokoiły, że krecik woli bawić się sam i że najczęściej po prostu kopie sobie w piaskownicy jakieś dołki i korytarze. A zabawa w berka? A występy w przedszkolnym teatrzyku?
Tak czy inaczej, jakoś to poszło.
Kret nawet zaprzyjaźnił się z  ryjówkami, bo mieli kilka wspólnych tematów, ale ryjówki były szybsze i czasem znikały, a kret znów zostawał sam. 
Najbardziej mały krecik cieszył się, kiedy dzień się kończył i wreszcie odbierała go mama.  Mógł wreszcie odpocząć. W domu, gdzie było ciemno i cicho. Wilgotno. Mógł jeść to, co lubił i kopać do woli.
Po jakimś czasie zaczęła się szkoła.  
Państwo Kret ciągle byli wzywani do szkoły, bo nauczyciele nie mogli sobie poradzić. Krecik nie chciał biegać na czas. 
Nie chciał śpiewać jak inne dzieci. 
I bardzo wolno przepisywał z tablicy. 
Musi postarać się bardziej. Niedługo będą egzaminy. 
Każde dziecko powinno do tego czasu umieć się wspinać na drzewo. Nawet powolny ślimak JAKOŚ sobie z tym radzi!
Rodzice zaczęli się martwić. 
Poszli do doktor Sowy. 
Sowa popatrzyła, pomachała skrzydłami i zaleciła jakieś kropelki. 
Rodzice nie chcieli dawać dziecku tych kropelek, więc szukali kolejnego specjalisty.  
Jeden pytał jakie warunki są w domu. Drugi jak przebiegała ciąża. Trzeci sugerował operację łap, żeby je trochę wydłużyć. Wszyscy wyglądali na bardzo zmartwionych. 
Kiwali głowami i dziwnie zerkali na Państwa Kret. 
Jakby i z nimi coś było nie tak. 
Jakiś feler. 
W końcu ktoś powiedział rodzicom krecika, że w okolicy pojawił się nowy lekarz. Wspaniały, światowej sławy specjalista.  Bardzo drogi. Ale na prawdę świetny. 
Rodzice wysupłali swoje oszczędności i poszli z synkiem do specjalisty. 
Specjalista powiedział wiele mądrych słów, zerknął z góry na Krecika, pochrząkał, skrzywił się, zadał jakieś pytanie, sam sobie na nie odpowiedział i zapisał coś na kartce:
"...opozycyjno-buntowniczy..."
"...niedostosowanie społeczne..."
Postawił pieczątkę i kazał przyjść znowu. Za tydzień.
Krecik Sławnego Pana Doktora nie polubił i bardzo nie chciał tam więcej chodzić. 
Sławnemu Doktorowi to się nie spodobało. Zasugerował, żeby zamknąć Krecika w specjalistycznej klinice i dokładnie zbadać.  
Rodzice uciekli. Dalej nie wiedzieli, co robić.
Mama Kret wypłakała się swojej przyjaciółce wiewiórce, że już ma dość, że nie ma pomysłów co robić. Pani Wiewiórka szepnęła mamie Krecika, że za Wielkim Dębem przyjmuje jeszcze inny lekarz. I że może warto spróbować. 
Rodzice poszli tam, ale tym razem już bez Krecika. Z reszteczką nadziei. Mieli dość tego, że wszyscy znajdowali w Kreciku coś do poprawki.
Jakże zdziwili się Pan i Pani Kret, kiedy otworzyli drzwi gabinetu i zobaczyli....również Kreta!
Pan Kret popatrzył na nich, ale jakoś inaczej. 
Popatrzył z uwagą i ze współczuciem. 
Powiedział: "Wasze dziecko to kret. Nigdy nie pokocha biegania, wspinania na drzewa i jasnego światła. Nie nauczy się dobrze pływać, ani śpiewać. Może za to kopać fantastyczne tunele!"
I dalej żyli długo i szczęśliwie. Pod ziemią. 


Kropka.  

Czemu opisane w książce historie muszą wyglądać podobnie, choć bez tak łatwych happy endów? 
Podobne jest błąkanie się po gabinetach, szukanie, szukanie, szukanie. Podobne poczucie winy. 
Tylko tak rzadko się zdarza ktoś, kto mówi: widzę Was! 
I Ciebie widzę, Dziecko! 
Ty jesteś kretem! To oczywiste. Jesteś ok, taki jaki jesteś. To ok być kretem. A teraz może wspólnie zastanówmy się, co jest możliwe? Czego pragniesz? O czym marzysz? W co chcesz zaangażować swoja energię?

"Niegrzeczne" to książka o tym, jaka jest cena prób robienia z kreta wiewiórki, jeża, sowy czy ropuchy.
"Niegrzeczne" to reportaż, ale nietypowy.
Autor jest schowany. Nie ma jego pytań (w większości rozdziałów), spostrzeżeń. 
Jest zapis opowieści dziecka, rodziców, nauczycieli, specjalistów. 
Dla mnie ta forma jest bardzo poruszająca. Wrzuca mnie prosto w te historie, czuję ich prawdziwość, zapach i kolor.  
Płyną wartkimi strumieniami. Nie udają niczego. 
Można poczuć z czym zmagają się rodziny.  
Można tego prawie z nimi doświadczyć. 


Jeśli jesteś studentem pedagogiki. Przeczytaj tę książkę. 
Jeśli jesteś nauczycielem. Przeczytaj ją. 
Jeśli pracujesz w jakimkolwiek gabinecie z dziećmi/rodzicami, przeczytaj ją. 
Jeśli pracujesz w MOPSie, Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej... Przeczytaj tę książkę. 
Jeśli jesteś dyrektorem, czy dyrektorką szkoły,  przeczytaj!
Jeśli czujesz, że Twoje rodzicielstwo nie jest jak z reklamy, przeczytaj. Masz szansę na ulgę i poczucie wspólnoty.
Jeśli masz w rodzinie czy wśród znajomych kogoś ze spektrum autyzmu, z zespołem Aspergera czy ADHD .... to już wiesz, co robić.


Ten system się teraz wali. Taki czas, Świat wokół nas się zatrząsł i to całkiem solidnie. 
Nie wiem jak będzie. 
Czy  "po kwarantannie" rzucimy się do odtwarzania świata jaki znamy, czy uda nam się coś poprzesuwać?
Ja widzę bohaterów tego reportażu i wszystkich im podobnych. Widzę ich cierpienie. Tak wiele bezsensownego cierpienia.
Bo system, który stworzyliśmy kazał im się dostosować wbrew ich możliwościom. 
Ten system wymaga od wszystkich dzieci tego samego, nie dostrzegając różnic w ich możliwościach i preferencjach. 
I, co równie niesprawiedliwe, nie oferując prawie żadnego wsparcia. 
Nasz system wymaga od Krecika wspinania na drzewa, jemu i jego rodzicom mówiąc: "postarajcie się bardziej, jeszcze bardziej. Bo jak nie, to może będzie trzeba zabrać Krecika do innego domu."
To nie jest fair. 
Całe to cierpienie jest całkiem zbyteczne. 
Naszym zadaniem jest krzyknąć DOŚĆ. 
A przynajmniej nie podstawiać innym ludziom nogi. 





PS. Dziękuję, że powstała ta książka. 



 


 






 





poniedziałek, 16 marca 2020

Kwarantanna - ile szkoły wpuścić do naszych domów?

Jesteśmy w domach. 
Mierzymy się każdy po swojemu z sytuacją kwarantanny. Zapewne pojawiają się różne uczucia. 
Często wiele na raz. 
Pojawiają się poczucie złości, lęk i niepokój, może ulga, bliskość, wdzięczność.
Jesteśmy w domach z naszymi bliskimi.
Nasze dzieci dostają ze szkoły prace do wykonania.
To dla nauczycieli ważne, żeby ten - za pewne długi - czas nie był (z ich perspektywy "straconym") czasem wakacji dla dzieciaków.
Rozumiem to. Takie są wytyczne. 
Nie chcę Was odwodzić od wywiązywania się z tych zadań.
 

 

 
Zapraszam Was za to do stworzenia własnego domowego BHP w tej sprawie. 
Bo dom to nie jest szkoła. 
Możemy ustalić własne reguły, sposoby na to jak będzie wyglądała nauka.
1. Dajmy sobie czas
Po pierwsze, dla nas wszystkich ta sytuacja jest nowa.
POTRZEBUJEMY mniej lub więcej CZASU żeby się z nią oswoić. 
Mamy też różne systemy adaptacji, różne temperamenty, różne strategie, żeby sobie radzić w sytuacji kryzysowej. 
Nie oczekujmy od siebie i od dzieci, że zaadaptujemy się natychmiast i jak roboty przystąpimy do działań. 
Bo by te działania były konstruktywne, najpierw potrzebujemy zadbać o emocje. 


2. Ustalmy realne priorytety.
W sytuacji kryzysowej, nie udawajmy, że kryzysu nie ma. Niewiadoma, zmiana, przymus... To wszystko może powodować napięcie.  
Dla każdego to napięcie jest jakimś wyzwaniem.
Najważniejsze jest dla mnie żebyśmy ten czas przeszli razem, bez dokładania sobie stresu. 
Bądźmy dla siebie wzajemnie wsparciem.
Żebym ja była wsparciem dla dzieci, potrzebuję najpierw wspierać siebie: łapać oddech, rozmowy z dorosłymi, ruch, świeże powietrze, medytację, drobne przyjemności.
Tylko będąc spokojna, mogę zarażać spokojem, czyli:


3. Dbam o siebie, żeby móc zadbać o innych.
 
 

4. Pamiętam też, że dzieci uczą się cały czas
I nawet jeśli materiał szkolny jest dla nich ważny, to najważniejsze jest teraz to czego uczą się o sobie, o nas, od nas. 
Dzieci uczą się głównie z obserwacji swoich opiekunów.
Pokazujmy im troskę, odpowiedzialność, pokazujmy im to na czym nam zależy. 
To będzie ich wielka życiowa lekcja. 
 

5. Uczenie się,  odrabianie lekcji w  stresie nie ma sensu. Nasz mózg do nauki potrzebuje radości, entuzjazmu, spokoju. Emocje najpierw. Słońce i ruch najpierw. 
6. Jeśli nauka w domu, zajmowanie się materiałem szkolnym, powoduje, że w Waszej rodzinie pojawia się krzyk, groźby, rozważcie, czy warto? Z mojej perspektywy, żaden materiał szkolny, nawet zdanie do następnej klasy, czy zdanie matury nie jest warte zepsutej relacji, zniszczonego zaufania
Materiał nadrabia się łatwiej niż leczy rany na duszy. 
 

7. Rozmawiajmy z dziećmi. 
Ograniczmy radio i telewizję - niech wiadomości nie płynął do dzieci otwartym strumieniem, ale rozważnie. 
Media lubią straszyć. My wiemy jakiego języka użyć, żeby nasze dziecko zrozumiało to na czym nam zależy, ale nie wpadało w panikę.
Warto próbować mieścić uczucia dzieci, abstrakcyjne czasem pytania i wyobrażenia.Normalizować je. Urealniać. 
 

8. Może to czas, że dzieci będą potrzebowały więcej bliskości, może będą chciały znów spać z Wami, choć dawno przestały. Jeśli macie na to przestrzeń, pozwólcie im. 
Jesteśmy ssakami i nasze ciała i serca lubią regulować się w stadzie:)
 

9. Pamiętajmy: stres redukuje się najlepiej poprzez ciało, wysiłek fizyczny, ruch. Zanim posadzimy dzieci przy biurku, niech się poruszają, wyskaczą, wykrzyczą!
Nie przełykajmy naszych uczuć, nie zamrażajmy ich, jeśli to tylko możliwe.  
Jeden taniec do szalonej muzyki da nam teraz więcej niż tabliczka schorzenia, tfu, mnożenia. 










PS. Postaram się niedługo zrobić dla was wpis o oddechu. o ćwiczeniach oddechowych z dziećmi.
Trzymajcie się!












sobota, 14 marca 2020

Spirala wstydu, spirala światła.

Bardzo często doświadczam tego, że w moje życie jest jak spirala. Sytuacje, uczucia, doświadczenia powtarzają się, ale za każdym razem mam więcej świadomości i ląduję odrobinę gdzie indziej. 
Ciekawa jestem czy świat też jest na takiej spirali? Coś mi mówi, że tak:)

 


Dziś przychodzi mi na myśl spirala wstydu i spirala światła. 

 

Obie mam w sobie i jedna boi się drugiej. 
 

Im więcej wstydu, tym trudniej o światło.
Im więcej światła tym mniej wstydu. 
 

Wstyd nie lubi światła.  
Kurczy się wtedy, a nawet znika. 



Nie zawsze tak było. Kiedyś być może były jednym. 
 

Bardzo przekonuje mnie rozróżnienie jakie robi Agnieszka Stein, dzieląc wstyd na ochronny i toksyczny. 
 

Jak je rozpoznać?
Kiedy byłam dzieckiem i nie chciałam się odezwać do kogoś obcego, mój wstyd mnie chronił. Może to groźny obcy? Może nie miły? Potrzebuję czasu, żeby się rozeznać.  Po obserwacji może zmienię zdanie i uznam, ok, ten człowiek nie jest groźny, że mogę się przywitać.

Taka obserwacja mogła trwać 20 minut.

Mogła godzinę.

Trzy dni.

Tydzień.

Rok.

Dwa lata.

Chronimy siebie, aż zdobywamy dość wiedzy i zaufania, żeby zdecydować się na powiedzenie: "dzień dobry".
 
 



 

Albo inaczej.

Mam 8 czy 9 lat. Bez skrępowania chodzę po domu nago. Moje ciało służy mi do skakania, biegania, wspinania się po drzewach. Służy mi do sięgania, tulenia, głaskania. Ale jestem w obcym miejscu i nagle potrzebuję zamknąć za sobą drzwi, kiedy mam się przebrać. 
To zawstydzenie mówi mi: nie znam tych ludzi, nie ufam im, chronię się.
 

Wstyd ochronny to bycie ze sobą w kontakcie. To ostrożność w kontakcie z nieznanym. Dlatego, że to jest Nieznane. 
Wstyd ochronny jest związany z takim uczuciem, że jestem ok i mogę zaufać temu co czuję. 



"No, nie wstydź się!"
"Przywitaj się ładnie!"
"Powiedz to głośniej!"
"Dlaczego nic nie mówisz?"
"A co on taki uczepiony mamusinej spódnicy?" 



Światu czasem niewygodnie z tym czasem, którego dzieci potrzebują, żeby stać się śmielszymi - czasu, kiedy obserwują, uczą się, doświadczają, zbierają dane i wyciągają wnioski. 
A potem są uprzejme, zgodnie ze sobą i oczekiwaniami dorosłych. 
Chwilkę późnij. Kilka minut, miesięcy czy lat później, co wymaga od nas umiejętności znoszenia dyskomfortu - co o mnie pomyślą? Jaki ze mnie rodzic, że moje dziecko nie podaje łapy... Tzn. ręki. 



Ten dyskomfort może być trudny. 

  





Szczególnie dla dorosłych, którzy dużo się wstydzą, ale wstydem toksycznym. 
On nas nie chroni. 
On nie namawia do ostrożności. 
Wprost przeciwnie. 
On podpowiada nam: coś jest z tobą nie tak. Jesteś beznadziejny. Wstydź się siebie! 
Zrób coś/wszystko, żeby nikt nie zobaczył jaki jesteś. Żeby nikt nie zobaczył, że się wstydzisz! Milcz! Nie mów prawdy! Nie pokazuj, co czujesz. Nie ufaj sobie! Dostosuj się za wszelką cenę! 
A przede wszystkim:  WSTYDŹ SIĘ! 
 

To przez ten wstyd szłam kiedyś wiele kilometrów, chociaż bardzo bolały mnie stopy w nowych butach. Szłam, bo byłam na randce i bałam się ją popsuć, swoim "marudzeniem". Kiedy już wróciłam do domu miałam buty pełne krwi, ale za to nie miałam najmniejszych paznokci u stóp. 
 

To przez niego wiele razy nie krzyczałam w swojej obronie. 
Nie skarżyłam się starszym. 
Nie mówiłam "nie". 
Nie mówiła "tak". 
Zjadałam potrawy, które mi nie smakowały. 
Nie otwierałam okna, chociaż było mi duszno. 



To przez niego wiele razy nie stawałam w swojej obronie. 



Wstydziłam się prosić o pomoc. 
Wstydziłam się mówić, co lubię. 
Wstydziłam się mówić, co na prawdę czuję.  

I dalej tak bywa.



Wstyd toksyczny zarasta nas od środka i zabija wstyd ochronny.
Ważniejsze staje się bycie akceptowanym, lubianym, niż bycie autentycznym. Sobą. Niepowtarzalnym. Zwykłym. Sobą.
Oczywiście. 
Kiedy polubią nas nieautentycznych, nie może na sto nakarmić. 
Dalej chodzimy głodni i przestraszeni. 
I zawstydzeni sobą. 
 

Pamiętam wiele chwil, kiedy mój wstyd - ten toksyczny - powstawał. 
Kiedy babcia przyłapała mnie kilkulatkę na oglądaniu, co mój kilkuletni kolega ma w spodniach.  Rozpętała trzecią wojnę światową. 
Kiedy wróciłam zapłakana ze szkoły, bo po drodze na ulicy zaczepiły mnie jakieś dzieciaki i wołały za mną jakieś przykre rzeczy. Babcia powiedziała krótko: To na pewno Twoja wina! Trzeba było się na nich nie patrzeć!
Kiedy nie umiałam odpowiedzieć na pytanie przy tablicy i nauczycielka krzyczała na mnie coraz bardziej a ja miałam coraz większą pustkę w głowie, aż w końcu wywrzeszczała na mnie: "Zero! Stawiam ci do dziennika zero! Nie zasługujesz nawet na dwóję!:" I zrobiła to. 
Kiedy płakałam z bólu, a dorośli  powtarzali: nic się nie stało.  
Kiedy mówiłam co czuję, a ktoś ważny dla mnie zaczynał się śmiać. 
Kiedy mówiłam, że nie chcę, a musiałam "założyć czapkę". 
Kiedy ...


 




 



Pamiętam też wiele chwil, kiedy mój wstyd - ten toksyczny - słabł. 
Kiedy otworzyłam serce przed przyjaciółka, opowiedziałam, co czuję, kim na prawdę jestem,  i zamiast nagany dostałam akceptację. 
Kiedy ważny dla mnie ktoś mówił: ufam ci. 
Kiedy ktoś się mną zwyczajnie ciekawił.
Kiedy prosiłam o pomoc i nie dostawałam litości a wsparcie.
Kiedy słyszałam: też tak mam, i ja, i ja.  I ja. 
Kiedy słyszałam: rozumiem.
Kiedy zamiast udawać, odważałam się być.
Kiedy mówiłam. Głośno. Ja. Ja. Ja. Taka jestem. Zobacz. 
I widziałam miłość. 
W oczach. 
 

Z czasem zaczęłam ją widzieć też w lustrze.  
 
 



 

W końcu tej miłości było tyle, że mogłam uchylić drzwi i wpuścić trochę światła. 
Powiedzieć: wstydzę się. Wstydzę się nawet tego, że się wstydzę. 
I zrobiło się lżej.  
Oświetlony wstyd staje się dziwnie mały, mniej groźny. Mi zajęło to wiele czasu. Całe długie lata. I wiele przyjaznych dusz po drodze. 
Teraz coraz rzadziej ten wstyd zaciska mnie całą i każe się kurczyć aż do zniknięcia. 
Rozmasowuję go. Ogrzewam w ramionach. Głaskam i mówię do niego czule. Wypłakuję. 


Coraz częściej ten wstyd daje się przerabiać na wspaniałe anegdoty. 



Bo śmiech z siebie transformuje go w coś lepszego.  Śmiech radosny, śmiech wspólnotowy, śmiech z brzucha, głupawka, szemranie, perlenia, gulgotania, w cudownym razem. W uwalniającym poczuciu doskonałej niedoskonałości naszego człowieczeństwa.
 


PS. Zdjęcia moje. Oprócz:
Ilustracja pochodzi z książki "Badacze kosmosu". Uwielbiam dziecięce książki o kosmosie, bo w końcu coś z tego rozumiem!
Zdjęcie Celeste Barber pochodzi z jej instagrama, który Wam nieustająco serdecznie polecam. Tu mały kawałeczek o niej:) Jest remedium na wielki kawał wstydu. I cudownie masuje przeponę!
Kocham Celeste!
Oba pudełeczka to prezenty: jedno od Córki, drugie od Przyjaciółki. Działają wspaniale, wypróbujcie:)

A tu jeszcze dla Was bardzo świetlista piosenka... India Arie: I AM LIGHT.
Ukochajmy nasz wstyd i idźmy do światła:)