Strony
▼
wtorek, 4 października 2016
Reagować, czy nie reagować? O przemocy wobec dzieci.
Teatr, za chwilę zacznie się wspaniale przedstawienie dla dzieci. Przedstawienie o wolności, o odwadze i przyjaźni. O Pippi. Wokół mnie przyjaciele i bliżsi i dalsi znajomi, kolorowy tłum, rozemocjonowany, wesoły. Czekamy.
Nagle za mną krzyk: "Uspokoisz się wreszcie?! No, uspokoisz się??! Mówiłam ci, że masz się uspokoić!" Odwracam się, atmosfera jest gęsta. Widzę dużą, bo stojącą nad dzieckiem kobietę. Na ławce siedzi na oko 2-3 letni chłopczyk. Skulony.
Kątem oka łapię zamierające uśmiechy na twarzach okolicznych rodziców. Krzyk nie jest tłumiony, hamowany, ściszony wobec innych ludzi. Jest nienaturalnie głośny, świadczy o braku kontroli i skrajnym zdenerwowaniu.
Wracam uwagą do moich dzieci, ale po chwili słyszę wielkie "łup!". Odwracam się. Chłopczyk leży pod ławką, Jest tam ciemno, drewniane deski musiały go boleśnie spotkać... Pomagamy w kilka osób uwolnić go z tej dziury. Dotykam napiętego ciałka. Leją się łzy.
I wtedy znów się zaczyna... "Co ty wyprawiasz? Uspokój się...! Zaraz stąd wyjdziemy, jeśli się nie uspokoisz!" Z całą mocą próbuję skupić się na mamie. Złapać jej perspektywę... Może w jej życiu dzieje się coś strasznego? Dotykam jej lekko i pytam: "Czy mogę Pani jakoś pomóc?" Kobieta odmawia, ale bierze dziecko na kolana i coś jakby "przytula", dalej je atakując słowami, ale już ciszej. Mówię: "Musiał się bardzo przestraszyć...i pewnie boli"
Sztywne małe ciałko, skulone ramiona, wzrok wbity w ziemię.
Ta mama z synkiem wyszli z tego przedstawienia. A może tylko się przesiedli?
A ja zostałam z nimi, z tym małym chłopcem i jego mamą... i noszę ich w sobie od kilku dni.
Noszę wspomnienie dotyku jego ciała. Zaciśnięcia. Próbę opanowania łez. Próbę zniknięcia. Szukanie jednak przytulenia. Noszę jej siłę i przerażającą ogromność w porównaniu do dziecka.
Noszę swoją bezradność.
Pamiętam, że kiedyś, długo, długo bezwiednie stawałam natychmiast w roli dziecka i nienawidziłam takich rodziców całą sobą.
Dużo wody musiało upłynąć, żebym mogła spojrzeć ze współczuciem na oboje.
I choć nie ma we mnie zgody na przemoc wobec dzieci, nie widzę innej drogi niż wspieranie ich rodziców.
Czego sama potrzebowałam, kiedy było mi za trudno, kiedy puszczały nerwy i zamieniałam się w mamę wrzeszczącą?
Najbardziej chyba brakowało mi świadomości, że nie muszę sobie radzić. Że jedna osoba to za mało. Że może mi się nie udawać i mogę prosić o pomoc. I ją przyjmować.
Jak mawiają mądrzy ludzie: "potrzebna cała wioska..."
PS. Cieszę się, że coraz częściej zdarza mi się reagować z łagodnością w takich wypadkach. O wiele gorzej czuję się, kiedy bezradna przechodzę obok. Ale też pozwalam sobie milczeć, kiedy brak mi dystansu i zaczynam oceniać. Bo nie oceny są tam potrzebne.
Łagodność...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz