3 lata później, już w drugiej ciąży, robiłam remont mieszkania, malowałam sufity i dopiero pod koniec zorientowałam się, że trzeba zwolnić i czasem poleżeć.
Trzeciej ciąży nie pamiętam;)
Wraz z tą pierwszą, a potem kolejnymi ciążami, dołączyłam do wielkiej, chyba nie kończącej się grupy Winnych.
Początkowo jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ale kiedy mój syn miał kłopoty z ssaniem piersi, winny był przecież rozmiar moich piersi! Kiedy córka ssała palec, każda jazda autobusem uświadamiała mi - ustami innych pasażerek-matek - że jeśli chce być dobrą matką, powinnam przywiązywać jej rączki z dala od buzi.
Kiedy odmawiałam szczepienia noworodka, chcąc odczekać kilka miesięcy, spotykałam się z TYM spojrzeniem: matka! Matka wariatka. Dla ojca, panie w przychodni zawsze były miłe, więc szybko nauczyłam się nim zasłaniać.
Kiedyś przyjechaliśmy z chorym dzieckiem na nocny dyżur i okazało się, że - o zgrozo! - nie wiem jaką dokładnie gorączkę ma nasze dziecko, usłyszałam: "co z Pani za matka!" Kiedy wszedł mąż, panie zrobiły się przemiłe.
No, co ze mnie za matka?
Matka, co chociaż nie pracuje, to czasem na obiad daje pizze z pudełka i przeważnie ma w domu bałagan. Matka, która znów nie poszła z dzieckiem na rehabilitacje, bo nie może wcisnąć jej nigdzie w kalendarz. Matka, co pozwala ssać palce i już odkłada na aparat na zęby. Matka, co przy każdym zakupie lodów w sklepie na rogu, zastanawia się, ile tam cukru i czemu nie robi sama w domu takich naturalnych, bez ulepszaczy... Winna.
Jestem winna.
Jeśli dziecko pyskuje, nie mówi dzień dobry mijanym staruszkom, jeśli nie radzi sobie w szkole, jeśli nie chodzi na karate, dodatkowy angielski i tenisa!... A nie daj boże któreś z dzieci ZA-CHO-RO-WA-ŁO... Jestem winna! (To choroba genetyczna, wypadek, bakterie? Nie ważne, na pewno TO JA zrobiłam coś nie tak!)
I nie jestem sama.
Jestem w doborowym towarzystwie, starających się ze wszystkich sił nie być w naszej grupie, ale z góry skazanych na niepowodzenie, pięknych, silnych i mądrych kobiet.
Są tu samotne matki, które utrzymują rodzinę i niewyobrażalnym wysiłkiem sprawdzają jeszcze wieczorem, czy synek ma spakowany do plecaka strój na wf. Niestety, zapomniały o nowej szczoteczce do zębów na fluoryzację...
Są kobiety robiące karierę, które - nie do pomyślenia - decydują się nie karmić piersią, żeby ich partner mógł przejąć nocną opiekę nad dzieckiem - suki!
Są też zwyczajne, lekko utyte od czasów ślubnej sukienki, matki kilkorga dzieci, które dawno nie były u fryzjera. I znów zapomniały, że dziś miała być dodatkowa lekcja plastyki. Brak farb, brak bloku! jak Pani myśli, ile razy inne dzieci mają pożyczać Pani dziecku klej?!
Są tu matki, które nie pojechały z dzieckiem na basen, nie odrobiły z nim lekcji, nie uczesały jak trzeba, nie zaszyły dziury w skarpetce...
Jest nas tu masa. Starych i młodych. A nasze dzieci biegają po świecie i bardzo się starają zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Dlaczego mama znów nie załapała żartu, czemu ma zaciśniętą szczękę, dlaczego pusto patrzy w okno, czemu trzęsą jej się plecy.
Nasze dzieci nie znają nikogo piękniejszego i bardziej zachwycającego.
Tęsknią za naszym zapachem, kiedy nie ma nas w domu.
Ze 100% zaangażowaniem - również języka - rysują nasze portrety na kolejnych i kolejnych laurkach.
Powtarzając (trochę przemądrzale) nasze słowa w dyskusjach na tematy, z których jeszcze nie wszystko rozumieją, wypróbowują bycie dorosłymi. Bycie dorosłym takim jak my.
Wierzą nam.
Ufają.
Uczą się od nas, z nas.
I odchodzą, żeby z łatwością obwinić nas o swoje kłopoty.
W końcu już my to zrobiłyśmy. Wystarczy się dołączyć.