wtorek, 16 stycznia 2018
Zamiast kar, nagród i ekranów, czyli o zaangażowaniu.
Całkowite skupienie. Zanurzenie w chwili i wykonywanej czynności. Gotujemy zupę z liści.
Trochę zimno na dworze, ale co tam. Umarły liść, igły, kamienie, zasuszone maliny zerwane z krzaka. Gotowałyśmy te zupy już kilka dni temu a ja dokładnie pamiętam, co wybrałyśmy. Jaka była atmosfera. Pamiętam radość i ekscytację Danusi. Własną przyjemność: aż łaskotała mnie w środku.
Dużo myślę ostatnio nad procesem nauki i nad tym na jakich jakościach mi zależy. Nie pasują do świata i do systemu edukacji. Nie są popularne.
Przyglądam się im.
Brak kar i nagród. W czasie rozmów wiele osób pyta: ale jak to jest tak bez kar... I bez nagród... Sama często się nad tym zastanawiam. Przechodzę chwile złości, zwątpienia.
Wtedy myślę sobie, że tradycyjny model wychowawczy nie gwarantuje sukcesu. I nasz też nie. Bo nie o sukces w nim chodzi. A o relację.
Czas. Chcę mieć czas. Chcę czuć i zapamiętywać te chwile. Nie zgadzam się, żeby przelatywały mi przez palce kolejne dni z życia moich dzieci. Z mojego życia. Innego nie będzie, więc jeśli jestem z nimi, to zanurzam się w gotowaniu iglastej zupy.
Lenistwo. To chyba nie jest dobre słowo, ale je lubię. Pozwalanie, by czas zwalniał. Żeby były dni, kiedy chodzimy w pidżamie do południa. Bezwzględnie, tracąc czas, najczęściej go zyskuję.
Krok w tył. Nie poganiam dzieci w bezsensownym kierunku.
Przyglądam się kim są i wspieram w ich drodze. Kto co lubi? Kto czego potrzebuje teraz bardziej? Nie zawsze wybiorę dobrze, mam zgodę na to, że zawsze czegoś będzie brak. To nasza odpowiedzialność - dorosłych. Nasz wybór. Czasem wybieram, żeby być, czasem żeby mieć, czasem pędzić, czasem stracić trochę czasu grzebiąc patykiem w kałuży. Moje wybory wpływają na dzieci. Tak już jest. Czasem mam wrażenie, że świat chce od nas, żebyśmy byli wszystkim na raz - długonogą blondynką odnoszącą sukcesy zawodowe z trójką dzieci na rękach i wakacjami na Teneryfie. Zdecydowaną i pewną, ale łagodną i ciepłą. Bez potrzeby odpoczynku i pomocy. Niespodzianka: czasem trzeba wybrać i kolor włosów, i styl życia. Nie będę i lekarzem i szewcem i terapeutą - po to żyjemy wśród ludzi, żeby się uzupełniać.
Odwaga. No bo wszyscy robią tak. A my inaczej. I to kosztuje. Np. nie posyłamy dzieci na dodatkowy angielski dwa razy w tygodniu. I nie chodzi o to, że ten angielski jest zły, ale skoro one spróbowały i go nie chcą, to się nie upieramy. Odwagi wymaga cenienie wyżej ich czasu spędzonego z innymi dziećmi, na zabawie, na nic nie robieniu. Przyglądam się swoim lękom. Nie uciekam i nie mówię, że ich nie mam. Świat pędzi - może wie dokąd, a ja zostaję w tyle? Czasem się mylę. Czasem nie mam dość siły. Odpuszczam za szybko. A jednak. Nie chcę, żeby kiedyś znali 5 języków, poza własnym. Wewnętrznym, osobistym.
Brak oceniania. Brak oceniania też siebie...
Czuję to całą sobą - próbuję czegoś nowego. Próbuję i nie zawsze się udaje. To droga, decyzja, proces. Nie plan do realizacji z gwarancją wyniku.
Prowadząc seminaria, mówiąc o familylabowym modelu wychowania, a raczej właśnie towarzyszeniu dzieciom - jest przecież nawet tytuł książki Juula "Zamiast wychowania" - mam świadomość, ze to trudna droga.
Droga, na której szybko się rozbija, jeśli się przyśnie.
Bo ta droga wymaga pełnego zaangażowania.
Pytacie jak jest, bez nagród i kar. Co jest zamiast. Dla mnie zamiast jest właśnie zaangażowanie. We własne życie, w relacje, w to co robię.
Jakość tego zaangażowania.
Przykład prosto z brzegu.
Siedzimy wszyscy, całą rodziną przy ekranach - tablety, telefony, komputer. Przyjemny szum.
Jeśli chcemy to przerwać mamy dwie dostępne drogi. Pierwsza to rozkazy, nakazy, odwoływanie się do umowy. Czasem tak robimy.
Jest też druga, którą lubię bardziej.
Zaglądam w siebie.
Sprawdzam jak się mam. Jeśli czuję całą sobą, że nie mam nic do dania, że chcę jeszcze stracić trochę czasu na fb... tracę. I im pozwalam.
Kiedy zaś na prawdę chcę, żeby odłożyli ekrany - szukam w sobie odpowiedzi na pytanie: na co teraz mam siłę i chęć?
I ruszam.
Ostatnio było tak, że rozłożyłam klocki na podłodze i zaczęłam budować. Ponieważ w moim działaniu była frajda i zaangażowanie po kilku minutach dołączyli. Nie musiałam nic mówić, nawoływać.
Ważne, żeby w działaniu było zaangażowanie, nasza obecność.
dzieci (i nie tylko dzieci!) prawie zawsze wolą robić coś fajnego z kimś bliskim, niż patrzeć w ekran!
Uczę się nie wymagać od dzieci czegoś, czego sama nie potrafię.
Uczę się być bardziej. bardziej w kontakcie ze sobą i innymi. Nie naginać siebie. Nie przekraczać innych. Angażować się.
Cytat na zdjęciu pochodzi z książki "Jaka piękna iluzja", Justyny Dąbrowskiej i Magdaleny Tulli. Polecam ją bardzo:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz