Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wsparcie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wsparcie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 października 2020

Bój się! I bądź dzielna. Krótka historia mojego piątkowego zamrożenia.

"Nie bój się! Bądź dzielna!" 

"Jaka jesteś dzielna! W ogóle nie płaczesz!"

Nie potrafię policzyć ile razy słyszałam te zdania w swoim życiu. Do mnie, do dzieci w ogóle.

Ale ja się BOJĘ. 

Boję się. 

Odkąd pamiętam boję się bardzo. 

Podniesionego głosu. 

Zdenerwowanych kroków. 

Pretensji, żali, niezadowolenia. 

Silniejszych ode mnie. 



I kiedy byłam dzieckiem, ćwiczyłam się (się?) w zaprzeczaniu temu, w udawaniu, że nie, przecież jestem taka dzielna... Tak bardzo się starałam.

Stawałam prosto i czekałam aż nauczyciel skończy krzyczeć. 

Stałam i czekałam aż jakiś dorosły zakończy przemowę, uświadamiającą mi moje "winy" i "głupotę".

Zaciskałam oczy i starałam się zasnąć jak najszybciej, bo ciemność mnie przerażała. 

Układałam lalki tak, żeby upewnić się, że nie poruszą się w nocy i nie przyjdą mnie ...brrrr...Nie mam pojęcia, co miały mi zrobić, ale nic miłego. 

Unikałam ciemnych zarośli. 

Unikałam ...

 

Spektrum tego czego można unikać jest tak duże, że z czasem można unikać... Życia w ogóle. 


Bardzo nie chciałam się bać. 

Bardzo nie lubiłam strachu.

Jeśli mogłam ryzykowałam. Szarżowałam. 

Odsłaniałam się za bardzo. 

Albo przestawałam oddychać i trwałam. 

Kiedy patrzę na to teraz z perspektywy czasu, wiem, że całymi tygodniami, miesiącami byłam w zamrożeniu.

Zamrożenie to taki stan, kiedy nasze ciało trochę lub całkiem odmawia posłuszeństwa. 

Sztywnieje, lub wiotczeje, może omdlewać. Brak mu siły, energii.

Czasem chce się wymiotować. 

Kręci w głowie.

Oddzielamy się od siebie. 

Oddzielamy się od innych.  

Jesteśmy jak za taflą szkła. 

Niby jesteśmy, ale jakby... Nie. 

Zamrożenie to stan, kiedy nasz układ nerwowy zdecydował, że jedyną szansą na przetrwanie jest udawać trupa.

No i udajemy. 



Teraz, kiedy za oknem są (słuszne w moim przekonaniu i piękne, porywające) protesty, przypomniałam sobie ten stan.


Wczoraj cały dzień spędziłam bez oddychania, mechanicznie wykonując wszystkie czynności. 

Niby byłam, niby bawiłam się z dziećmi, ale mnie nie było. 

Emocjonalna wata. 

Ból mięśni. 

Niemoc, żeby tańczyć czy skakać. 

Niemoc, żeby iść na protest, bo nawet w domu byłam bardzo w lęku. 

I całą sobą czułam, że nie mogę nigdzie iść, bo na każdym kroku czai się zło. 

Leżałam na macie. Słuchałam muzyki. Otaczałam się dobrymi kolorami i zapachami. 

Rano obudziłam się zła. Cała w pretensjach. 

To już nieźle, bo to jakiś ruch, ruch do wyjścia z zamrożenia. 

(Jeśli chcecie więcej wiedzieć o tzw. strefach regulacji, sporo znajdziecie u Agi Stein i Gosi Stańczyk, jest książka Deb Dany o Teorii Poliwagalnej i najnowsza książka sióstr Nagosky "Wypalenie" - polecam!)

Ale korek mi się odetkał dopiero, kiedy poprosiłam o pomoc. Napisałam smsa do przyjaciółki i zaczęły kapać mi łzy. 

Myśli szalały: "Nie odpisze", "Ma mnie dość", "Ile można mnie słuchać"...

Jakaś mała część mnie wiedziała, że to nie prawda. 

A jakaś inna umierała ze strachu. 

I kiedy poprosiłam, i uwierzyłam, że tam po drugiej stronie jest ktoś, kto mnie kocha i mnie wesprze, łzy polały mi się na całego. 

Ciało zmiękło. 

Wrócił oddech. 

Pierwszy raz poczułam to tak świadomie i wyraźnie. 

Płacz! 

Płacz!

Płacz to uwolnienie. 

Powrót oddechu. 

Powrót życia we mnie. 


Opisuję wam to, żeby pamiętać, a też żebyście zobaczyli ten proces.

Wierzę, że im lepiej rozumiemy, im bardziej rośnie nasza świadomość, tym łatwiej nam nie utykać w zamrożeniu na długo. 

Tym lepiej możemy opiekować siebie. 


Ja znam zamrożenie bardzo dobrze. 

I łatwo tam wpadam. 


Ale znam też życie, żywotność, bezpieczeństwo, bliskość i potrafię tam wracać. 

Znam wspólnotę, znam wsparcie, znam gniew. 

To jest długi proces.

Najpierw nauczyłam się w ogóle widzieć mój lęk i go akceptować

Godzić się, że jest. 

Przeżywać, przepuszczać przez ciało. 

Oddychać go. 

Zamiast mówić sobie "nie bój się", brać się za rękę i powtarzać: "jestem tu, jestem przy tobie i cię nie opuszczę".

Lęk potrzebuje opieki. Lęk potrzebuje wsparcia. I miłości. 

 Ale lęk potrzebuje też, żebyśmy mocno stali na własnych nogach i umieli otwierać gardła.

Żebyśmy, jeśli trzeba mówili uprzejmie "nie, dziękuję", a jeśli to nie działa, żebyśmy mieli w sobie potencjał wielkiego i głośnego "wypierdalać".



 


















sobota, 21 marca 2020

NIEGRZECZNE. Historia dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera.

Chciałabym nie pisać tego posta. 
Chciałabym nie czytać tej książki. 
Chciałabym nie rozumieć tego, co przeżywają jej bohaterowie. 
Chciałabym tak do bólu tego nie znać. 
Ale znam. 
I rozumiem. 
Przeczytałam.
A teraz piszę. 
Ważę litery, bo to dotyczy nie tylko mnie, ale też mojej rodziny, moich bliskich i ludzi, których spotykam - w gabinetach, salach warsztatowych, pracy.  Spotkam, jako prosząca o pomoc, i jako tej pomocy udzielająca. 


Oddech.


Ważę litery i ważę uczucia. 
Rwie mi się oddech. Trzęsą ręce, a łzy płyną po policzkach. 
Ktoś tak głęboko zajrzał mi w serce. I w codzienność. 
Bałam się czytać. Zwlekałam. 
Ta książka leżała sobie na komodzie i patrzyła na mnie. 
Jacek Hołub "Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera".






To, co czuję, co przebija się na pierwszy plan, wyraziła najlepiej Agnieszka Chylińska, kiedy w 1996 roku dostała Fryderyka. 
Pamiętacie?


Dodałabym oczywiście, że moja nienawiść jest do systemu. Nie do ludzi, czy jakiejś grupy zawodowej. 
Ale jest właśnie taka wielka i żywa, że chciałabym stanąć na jakiejś scenie z mikrofonem i pokazać pięknego fuck'a.  


Pamiętam jak kiedyś mój synek miał zapalenie krtani. Pojechaliśmy na ostry dyżur do szpitala. 
Póki to ja byłam w gabinecie, panie zwracały się do mnie pogardliwie. Ponieważ, nie wiedziałam jaką miał temperaturę, zapytały:"co z Pani za matka?" Tak po prostu. 
"Co z Pani za matka?"
Kiedy dołączył do nas mój mąż, stały się uprzejme i pomocne. Ta sytuacja powtarzała się wiele razy. W wielu gabinetach.
"Co z Pani za matka?"
"A poród był ciężki?" i to pełne politowania spojrzenie.
"Długo karmiła pani piersią?" Przekąs.
Słowa w zasadzie są bez znaczenia, bo i tak wszystko jest w tonie i spojrzeniu. 
Jest Pani winna. 
Zaraz znajdziemy pani przewinienie. 
Musi tu gdzieś być. 
Po prostu się zapodziało.
Za blisko z dzieckiem. Za daleko.  
Za łagodnie. Za stresująco. 
Bez kar. Z karami. 
Brała Pani ten lek w ciąży???





System odbiera nam, rodzicom, zaufanie do siebie. Do naszych kompetencji. 
I - to bardzo ważne - nie pozostawia nam miejsca na błąd. 
Bo - co za ulga - rodzic nie musi być nieomylny, żeby był dobrym rodzicem. 
Każdy z nas czasem się myli, szuka rozwiązań, eksperymentuje. 
Potrzebujemy wsparcia i zaufania, żeby móc je dawać naszym dzieciom. 


Żałuję każdego razu, kiedy nie zaufałam sobie i dziecku. 
Kiedy posłuchałam kogoś - wbrew sobie. 
Żałuję, ale też wybaczam sobie, bo każda taka sytuacja uczyła mnie coraz bardziej i coraz konsekwentniej szukać oparcia w sobie. 



A teraz wyobraźcie to sobie. 
W lesie zamieszkała Rodzina kretów. 
Zapisali dziecko do przedszkola "Pod jałowcem". Było najbliżej domu. Mały kret nie czuł się tam dobrze. Mówił, że mu za jasno, że kolce, że inne dzieci tak szybko biegają. Mały kret płakał, ale Panie tłumaczyły mamie krecika, że się przyzwyczai. Że to normalne. Trochę się niepokoiły, że krecik woli bawić się sam i że najczęściej po prostu kopie sobie w piaskownicy jakieś dołki i korytarze. A zabawa w berka? A występy w przedszkolnym teatrzyku?
Tak czy inaczej, jakoś to poszło.
Kret nawet zaprzyjaźnił się z  ryjówkami, bo mieli kilka wspólnych tematów, ale ryjówki były szybsze i czasem znikały, a kret znów zostawał sam. 
Najbardziej mały krecik cieszył się, kiedy dzień się kończył i wreszcie odbierała go mama.  Mógł wreszcie odpocząć. W domu, gdzie było ciemno i cicho. Wilgotno. Mógł jeść to, co lubił i kopać do woli.
Po jakimś czasie zaczęła się szkoła.  
Państwo Kret ciągle byli wzywani do szkoły, bo nauczyciele nie mogli sobie poradzić. Krecik nie chciał biegać na czas. 
Nie chciał śpiewać jak inne dzieci. 
I bardzo wolno przepisywał z tablicy. 
Musi postarać się bardziej. Niedługo będą egzaminy. 
Każde dziecko powinno do tego czasu umieć się wspinać na drzewo. Nawet powolny ślimak JAKOŚ sobie z tym radzi!
Rodzice zaczęli się martwić. 
Poszli do doktor Sowy. 
Sowa popatrzyła, pomachała skrzydłami i zaleciła jakieś kropelki. 
Rodzice nie chcieli dawać dziecku tych kropelek, więc szukali kolejnego specjalisty.  
Jeden pytał jakie warunki są w domu. Drugi jak przebiegała ciąża. Trzeci sugerował operację łap, żeby je trochę wydłużyć. Wszyscy wyglądali na bardzo zmartwionych. 
Kiwali głowami i dziwnie zerkali na Państwa Kret. 
Jakby i z nimi coś było nie tak. 
Jakiś feler. 
W końcu ktoś powiedział rodzicom krecika, że w okolicy pojawił się nowy lekarz. Wspaniały, światowej sławy specjalista.  Bardzo drogi. Ale na prawdę świetny. 
Rodzice wysupłali swoje oszczędności i poszli z synkiem do specjalisty. 
Specjalista powiedział wiele mądrych słów, zerknął z góry na Krecika, pochrząkał, skrzywił się, zadał jakieś pytanie, sam sobie na nie odpowiedział i zapisał coś na kartce:
"...opozycyjno-buntowniczy..."
"...niedostosowanie społeczne..."
Postawił pieczątkę i kazał przyjść znowu. Za tydzień.
Krecik Sławnego Pana Doktora nie polubił i bardzo nie chciał tam więcej chodzić. 
Sławnemu Doktorowi to się nie spodobało. Zasugerował, żeby zamknąć Krecika w specjalistycznej klinice i dokładnie zbadać.  
Rodzice uciekli. Dalej nie wiedzieli, co robić.
Mama Kret wypłakała się swojej przyjaciółce wiewiórce, że już ma dość, że nie ma pomysłów co robić. Pani Wiewiórka szepnęła mamie Krecika, że za Wielkim Dębem przyjmuje jeszcze inny lekarz. I że może warto spróbować. 
Rodzice poszli tam, ale tym razem już bez Krecika. Z reszteczką nadziei. Mieli dość tego, że wszyscy znajdowali w Kreciku coś do poprawki.
Jakże zdziwili się Pan i Pani Kret, kiedy otworzyli drzwi gabinetu i zobaczyli....również Kreta!
Pan Kret popatrzył na nich, ale jakoś inaczej. 
Popatrzył z uwagą i ze współczuciem. 
Powiedział: "Wasze dziecko to kret. Nigdy nie pokocha biegania, wspinania na drzewa i jasnego światła. Nie nauczy się dobrze pływać, ani śpiewać. Może za to kopać fantastyczne tunele!"
I dalej żyli długo i szczęśliwie. Pod ziemią. 


Kropka.  

Czemu opisane w książce historie muszą wyglądać podobnie, choć bez tak łatwych happy endów? 
Podobne jest błąkanie się po gabinetach, szukanie, szukanie, szukanie. Podobne poczucie winy. 
Tylko tak rzadko się zdarza ktoś, kto mówi: widzę Was! 
I Ciebie widzę, Dziecko! 
Ty jesteś kretem! To oczywiste. Jesteś ok, taki jaki jesteś. To ok być kretem. A teraz może wspólnie zastanówmy się, co jest możliwe? Czego pragniesz? O czym marzysz? W co chcesz zaangażować swoja energię?

"Niegrzeczne" to książka o tym, jaka jest cena prób robienia z kreta wiewiórki, jeża, sowy czy ropuchy.
"Niegrzeczne" to reportaż, ale nietypowy.
Autor jest schowany. Nie ma jego pytań (w większości rozdziałów), spostrzeżeń. 
Jest zapis opowieści dziecka, rodziców, nauczycieli, specjalistów. 
Dla mnie ta forma jest bardzo poruszająca. Wrzuca mnie prosto w te historie, czuję ich prawdziwość, zapach i kolor.  
Płyną wartkimi strumieniami. Nie udają niczego. 
Można poczuć z czym zmagają się rodziny.  
Można tego prawie z nimi doświadczyć. 


Jeśli jesteś studentem pedagogiki. Przeczytaj tę książkę. 
Jeśli jesteś nauczycielem. Przeczytaj ją. 
Jeśli pracujesz w jakimkolwiek gabinecie z dziećmi/rodzicami, przeczytaj ją. 
Jeśli pracujesz w MOPSie, Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej... Przeczytaj tę książkę. 
Jeśli jesteś dyrektorem, czy dyrektorką szkoły,  przeczytaj!
Jeśli czujesz, że Twoje rodzicielstwo nie jest jak z reklamy, przeczytaj. Masz szansę na ulgę i poczucie wspólnoty.
Jeśli masz w rodzinie czy wśród znajomych kogoś ze spektrum autyzmu, z zespołem Aspergera czy ADHD .... to już wiesz, co robić.


Ten system się teraz wali. Taki czas, Świat wokół nas się zatrząsł i to całkiem solidnie. 
Nie wiem jak będzie. 
Czy  "po kwarantannie" rzucimy się do odtwarzania świata jaki znamy, czy uda nam się coś poprzesuwać?
Ja widzę bohaterów tego reportażu i wszystkich im podobnych. Widzę ich cierpienie. Tak wiele bezsensownego cierpienia.
Bo system, który stworzyliśmy kazał im się dostosować wbrew ich możliwościom. 
Ten system wymaga od wszystkich dzieci tego samego, nie dostrzegając różnic w ich możliwościach i preferencjach. 
I, co równie niesprawiedliwe, nie oferując prawie żadnego wsparcia. 
Nasz system wymaga od Krecika wspinania na drzewa, jemu i jego rodzicom mówiąc: "postarajcie się bardziej, jeszcze bardziej. Bo jak nie, to może będzie trzeba zabrać Krecika do innego domu."
To nie jest fair. 
Całe to cierpienie jest całkiem zbyteczne. 
Naszym zadaniem jest krzyknąć DOŚĆ. 
A przynajmniej nie podstawiać innym ludziom nogi. 





PS. Dziękuję, że powstała ta książka. 



 


 






 





piątek, 9 sierpnia 2019

Bezcelowe notatki o celebrowaniu bezcelowości.

Świat jest. 

Spotykam go, kiedy rano przeciągam ciało. Zwyczajem zaczerpniętym od mistrza qi-gong najpierw poruszam stopami. Poruszam energię. 
Potem kawa. 
Tego mistrz by nie pochwalił, hahahaha. 
W wakacyjne dni, zamiast pędzić szkoła-przedszkole zaraz po przebudzeniu, mogłam zadać sobie pytanie: na co mam ochotę. 

Zwykle lądowałam w kuchni, otwierałam na oścież okno i albo gotowałam, albo czytałam. To samo robiła Ewa, która ze swoją rodziną była z nami na wakacjach. 
Zaczynałyśmy rozmawiać. 
Pojawiały się łzy. 
Pojawiał się śmiech. 
Energia kręciła się w jakimś dobrym, bardzo dobrym kierunku. Bliżej, wyżej, głębiej, intensywniej.  
Chciało się żyć. 




Druga osoba obok. Druga osoba, która  nas widzi i jest. Jest obecna. 
Druga osoba, której umysł zaprasza nasz umysł do zabawy w fajnych rejestrach. 
Nasze ciało zaś może się rozluźnić i być. 
 
Druga osoba i przestrzeń. 
Niebo nade mną ...tyle nieba! 
Możliwość odejścia i powrotu. 
Możliwość. 

 W moim mieście w deficycie. 


A jednak mogą się zdarzyć. 
 
W przestrzeni możliwy jest ruch. Im ciaśniej tym większy zastój. Także w myślach. 

 
Tego lata wywietrzyłam moje myśli. 
Porozwieszałam na sznurach od prania, na sosnach i na brzozach. 
I na wierzbie. 
Wiatr je czesał i kołysał. 
Część poleciała dalej, część rozpłynęła się w powietrzu. 
Niektóre z czułością układam z powrotem. 
Przyglądam im się. 

 
Czy to na prawdę moja myśl?
Skąd do mnie przywędrowała? Kto mi ją podarował? I czy byłam pytana o zgodę?
  
Świat jest. 
Warunki zewnętrzne zastane. Układy, zależności, rozkład sił. 
Ale jeśli spojrzeć uważnie to nie zawsze siła jest tam gdzie się wydaje. 
Czasem jest tam, gdzie o tym zdecydujemy.
I nazywa się MOC. 
Moc relacji. 
Moc przyjaźni. 
Moc uważności. 
I obecności.  
(A czasem jeszcze inaczej)



Łatwo ją przegapić. Nie robi hałasu. 

Raczej mruży oczy i przeciąga się na słońcu. 
Miesza zupę. Dla kilku osób więcej. 
Otwiera ramiona i jest gotowa słuchać. 
Otrze gila z nosa nie zawsze swojemu dziecku i zauważy, zauważy to co trzeba. 
 
Sprawdzam więc.
Czy to moja myśl?



Zwykle kiedy tankuję auto, jestem pytana o wiele dodatków. Punkty, kawa, ciasteczko, parówka, zdrapka....
- Żadnych zdrapek. Powiedziałam dziś. I zaczęliśmy się śmiać z Panem na stacji. Rozumieliśmy się. 
To nie moja zdrapka. Nie muszę jej chcieć. 
Nie muszę też wierzyć w masę rzeczy. W masę słów, które tu są i były zanim się urodziłam. 
"Trzeba chodzić w majtkach". Do kosza. "Wciągnij brzuch". Do kosza. "Dziewczynki nie mogą..." Do kosza. "Co cię nie zabije, ..." Do kosza. 
Skąd mam wiedzieć, którą chcę zachować?
Czuję. 
 
A jeśli nie jestem pewna, to może poczekać. 
Doskonałym barometrem są też dzieci. Jeśli biorę się do czegoś ze szczerą intencją, z energią, natychmiast są obok. 
Lubią pływać w dobrej energii. Czują się w niej jak ryba w wodzie. 
 
Świat lubi liczby. Lubi wykresy. Lubi porządek i posłuszeństwo. 
To jest część tego świata. 
Ale równie ważna jest ta druga część. 
Magia, wiara w sny, bazgroły, zioła, chaos i rebelia.
Bez tej drugiej części ze światem nie dzieje się zbyt dobrze. 
Potrzebna równowaga.  


Dlatego w tym świecie, który mówi, że wartością jest bycie twardym, zaradnym, pewnym czegoś i osiągającym sukcesy za wszelką cenę. Który ceni dążenie do celu, bez sprawdzania czy to jeszcze ciągle MÓJ cel, cieszę się, że mogę inaczej. 
To przywilej. 
Czasem boli. Czasem nazywa się wysoka wrażliwość. Czasem nerwica. Czasem "nie daję rady". A jednak.
 
Uczę się celebrować niepewność. 
Uczę się celebrować miękkość.
Uczę się celebrować zagubienie i szukanie po omacku, i znów, i jeszcze. 
Uczę się celebrować powolność. 
Ufność. 
Bliskość. 
Proszenie o pomoc. 
Bezinteresowny uśmiech.
Bez osądzania tamtych, twardych wartości, bo nie są złe.
Po prostu są tylko połową.  
Jak dzień bez nocy. 
Ciemność bez światła. 


Problemem nie jest to, że na świecie istnieje skuteczność. Ale to, że nie ceni się na równi bezcelowości. 
Problemem w naszym patriarchalnym świecie, nie jest siła mężczyzn. Ale raczej to że, kiedy SIŁA, MOC kobiet jest osłabiana, wyśmiewana, zakazywana i potępiana, moc mężczyzn się wypacza. 


PS. Bardzo lubię wakacje. Lubię pływać i spacerować. Długo spać i do południa chodzić w pidżamie.
 
PS. "Bloga trzeba pisać codziennie". Do kosza. 



Dobrej drugiej połowy wakacji dla Was!

 


czwartek, 6 czerwca 2019

"Dziecko w brzuchu mamy" przepiękna książka dla dzieci o tym skąd się wzięły na świecie.

Bardzo często dostaję od Was pytania o książki - co czytać z dziećmi na temat "skąd się biorą dzieci?"
I zwykle polecam kilka różnych pozycji , żeby się uzupełniały.  
Ale jeśli chcecie jednego tytułu, konkretnego, to właśnie teraz Wydawnictwo SAM wydało książkę ... doskonałą. Tzn ja jeszcze nie miałam w rękach tak fajnej książki dla przedszkolaków i nieco starszych dzieci - zachwycam się!



W zasadzie wszystko jest tu takie jak ma być. 
* Czytelne, wzruszające i ładne ilustracje
* Język współczesny, empatyczny, normalny, nie udziwniony, dostosowany do ... do naszego wspólnego życia:) Ani razu nie miałam uczucia, że coś mi zgrzyta, że czegoś nie chcę przeczytać, albo zastanawiam się jak to odbierze dziecko. Nie miałam poczucia, że to staroświeckie albo medyczne itd. 
* Informacje są rzetelne, prawdziwe, ale podawane zwięźle z humorem (!!!) i bez przegadania - to ważne, bo dzieci mają wiele spraw:) i nie mają czasu na przydługie wykłady dydaktyczne. 
* Konkretna wiedza o seksualności jest podawana w odniesieniu do życia dzieci. I wpleciona w nie  w sposób naturalny - jest integralną jego częścią.
* Wiedza jest nowoczesna i podana z szacunkiem i uwzględnieniem różnorodności nas ludzi. 
* Absolutnie zachwyciło mnie sformułowanie, że rozwijające się w brzuchu mamy dziecko ma już swoją płeć biologiczną. Właśnie to możemy zobaczyć na USG. Genitalia. A kim będzie się czuł ten człowiek, kogo będzie w nim widziało środowisko - to osobny temat. 

Bohaterami książeczki są bliźniaki - Mia i Oskar. Chcą mieć rodzeństwo i ... będą mieli!
Czy to będzie chłopiec czy dziewczynka? 
Czy trzeba się kochać, żeby "się kochać"? 
Czemu seks jest dla dzieci "obrzydliwy"? (mamy tu jasne wyjaśnienie, że dopiero okres dojrzewania przygotowuje ciało do jego funkcji seksualnej, i że seks dzieje się między dorosłymi). 
Czemu małym chłopcom też sztywnieje siusiak? Jak wybrać imię dla dziecka? 
I czy można się całować z pomidorem;)

Podoba mi się, że pojawia się kontekst PRZYJEMNOŚCI - bo tak, warto mówić i pokazywać dzieciom, że wartą ją zapraszać do naszego życia, robić jej miejsce. 
Miejsce na drobne przyjemności. Na wspólną przyjemność. Samodzielną. Na dbanie o siebie i swoje zmysły w każdym tego słowa znaczeniu. To daje potem dobrą bazę do tego, żeby w dorosłości czerpać radość i satysfakcję (również) z seksu. 

W książce pojawia się też starsza ciocia dzieci i z szacunkiem i swobodnie rozmawia z dziećmi o seksualności. Nieco inaczej, mniej szczegółowo niż rodzice, a jednak! 
 

Pojawia się cykl życia - zmieniające się ciało. 
Moja córka zastanawiała się gdzie jest jej miejsce w tym cyklu? A gdzie jest moje. 
Pojawia się cesarskie cięcie, jako konieczny czasem ze względu na zdrowie mamy i dziecka, ale i równorzędny, co poród naturalny sposób przyjścia na świat.
Pojawia się in vitro i jest informacja, że niezależnie jak doszło do zapłodnienia, dzieci są takie same - są po prostu dziećmi. 
Znajdziecie tu zapewne jeszcze o wiele więcej ważnych rzeczy, informacji i tematów:) A obrazki pozwalają na rozpoczynanie jeszcze nowych i nowych wątków, sprawiają, że historia jest jakby otwarta - można rozmawiać dalej w różnych kierunkach, bawić się metaforami - choćby dziurki i klucza.


W tej książce jest lekkość i humor i ciepło połączone z dużą dawką wiedzy - może dlatego, że pisała ją mama-lekarz. 
Czytając ją czułam komfort i radość, że mogę się nią podzielić z córeczką.
I Wam bardzo serdecznie polecam "Dziecko w brzuchu mamy". 
A tu znajdziecie obszerną recenzję obibooki.pl i jeszcze więcej ilustracji.






 





piątek, 24 sierpnia 2018

Grupa wsparcia dla rodziców dzieci ze specjalnymi potrzebami

Przez 10 tygodni od października będziemy spotykać się w Stu Pociechach. Na byciu, rozmowie. Jeśli czujesz, że to miejsce dla Ciebie - zapraszam, można odpocząć na ławeczce.

poniedziałek, 14 maja 2018

Możemy się spotkać - szczegółowa oferta W równowadze.

Często dostaję pytania "a czym ty się zajmujesz" i pomyślałam, że napiszę to w jednym miejscu. Dostępne są takie tematy i formy zajęć i jeśli Was zainteresują to zapraszam do kontaktu - także osoby spoza Warszawy :) 
Możecie mnie zaprosić do siebie, współorganizować je ze mną lub podrzucić mi pomysł, gdzie warto by je zaproponować. O bieżących wydarzeniach info na Facebooku W równowadze.

1. seminaria inspirujące 
To dwu lub dwu i półgodzinne spotkania dla rodziców i wychowawców, na których to ja więcej mówię, ale jest też szansa dla uczestników na wnoszenie własnych pytań, wątpliwości, odmiennej perspektywy.
Tematy seminariów to na ten moment: 
 

- Jestem OK taki, jaki jestem – jak dzieci rozwijają poczucie własnej wartości? 

- Sztuka mówienia „nie” z czystym sumieniem.

- Rodzice jak latarnia morska. O przewodnictwie w rodzinie.

- Agresja - niebezpieczne tabu.

- Dziecko w szkole. 
- Nastolatek w rodzinie - kiedy kończy się wychowanie?
- Seminarium praktyczne - tylko dla osób, które były już na kilku seminariach inspirujących ( u mnie lub innych trenerów) i chcą omówić swoje osobiste przypadki w tym duchu

Szczegółowe informacje na stronie Family Lab.



2. grupy wsparcia dla rodziców (również dla rodziców dzieci z dysfunkcjami, orzeczeniami, dysfunkcjami rozwojowymi)

Cykl 10 spotkań, raz w tygodniu, każde trwające 3 godziny, maksymalna ilość uczestników: 12 osób

3. warsztaty psychoedukacyjne

Tematy warsztatów są bardzo różne i ciągle dochodzą nowe. Dostępne w tej chwili: 

- Mamo, a ty masz siusiaka?
Warsztat o tym, jak wspierać dzieci w rozwoju ich seksualności.
czas trwania 2,5 godziny, grupa do 12 osób


-  Moje dziecko mnie złości. 

(warsztat na licencji Fundacji Sto Pociech, współprowadzony z Anetą Kolanecką, czas trwania - około 10 godzin rozbite na popołudnie plus cały dzień)

4. konsultacje indywidualne - rozmowa pomagająca złapać oddech, zobaczyć swoje sprawy/ problem z innej perspektywy.  Na rodzinę patrzę w duchu psychologii humanistycznej, psychologii więzi, bliskie jest mi rodzicielstwo bliskości, a przede wszystkim wartości propagowane przez Family Lab i Jespera Juula: równa godność, integralność, autentyczność i odpowiedzialność osobista.  Możliwy kontakt osobisty, telefoniczny i przez Skype'a. 

środa, 28 lutego 2018

Wrażliwość. Wysoko wrażliwe dziecko staje się wysoko wrażliwym dorosłym.



Przynależność. 
Przynależę do grupy dzieci, które nie cierpiały być w przedszkolu.
Przynależę do dzieci, które rozmawiały z wiatrem.
Przynależę do tych, co w liceum czytali poezję i nosili dziwne ubrania.
Przynależę do wąskiej grupy, która płacze, kiedy mówi o czymś ważnym dla siebie. (To bardzo utrudnia wizyty na poczcie i proszenie o podwyżkę).
Przynależę do tych, co sercem zawsze stają po stronie najsłabszego. W filmach to byli Indianie, a czasem konie, bo niezależnie od tego kto wygrał bitwę, one ginęły i nie mogłam z tym żyć.
Przynależę do tych, których przerasta presja. Pod presją wybór skarpetek zaczyna mnie przerastać.
Przynależę do tych, którzy nie przyjdą na imprezę, bo ta rok temu kosztowała ich tak dużo, że jeszcze się zbierają. Wolę umówić się w cztery oczy. 
Przynależę do tych co nie cierpią niespodzianek. 
Przynależę do tych, którzy widząc zmarszczkę na czole nauczyciela zapominali całą swoją wiedzę  - kiedyś dostałam za to wpisane do dziennika zero.
Przynależę do tych, których w szkole męczyły bardzo dobre oceny, bo zaczynali się bać, że gorszą oceną zawiodą innych. Ten lęk był paraliżujący.
Przynależę do tych, którzy nie mogą znieść płaczu dziecka, bo tak z nim empatyzują, że ich boli. Z płaczącymi dorosłymi zresztą też.
Przynależę do  tych,  którzy mocno czują. Widzę smutek, który ktoś chce ukryć. Złość, o której sam jeszcze  nie wie. Wyczuwam napięcie.


Przynależę. 
Do 20% ludzkości nazwanej przez Elaine Aron "wysoko wrażliwymi". 
Przynależę do normy. 
Pierwszy raz odkąd pamiętam. 
Nie jestem dziwna. Odmienna. Stuknięta. 
A kiedyś tak się czułam. Podejrzana. Zwykle na marginesie grupy, albo poza nią.  
Dziś widzę siłę i sens w tym, że tak długo tam byłam. To uczy zadawania pytań, kwestionowania prostej ścieżki. Uczy myślenia i nazywania rzeczy po imieniu.
Dziś mam już swoje stado, swoich bliskich, swoją grupę. Potrafię przynależeć i być - zachować siebie -  jednocześnie.
Kiedyś myślałam, że nigdzie nie pasuję. I myślałam, że to moja wina.
Że muszę się bardziej postarać, zagryźć zęby, ukryć łzy i zmienić. Coś. Cokolwiek. Najlepiej siebie.
Tego się nie da zmienić. 
To ja.
Taka się urodziłam, takie geny dostałam w spadku, taki świat napotkałam. 
Mogę poznać siebie.
Mogę krok po kroku, kawałek po kawałku zaopiekować się sobą. Ułatwić sobie życie. 
Mogę zdecydować. Prosić o pomoc i wsparcie tam gdzie mi trudno.
Schować się i złapać oddech, kiedy to konieczne. Nawet częściej niż wypada.
Mogę coraz lepiej obsługiwać swoją wysoko-wrażliwość, nie przystającą do świata hałasów, tłoku, presji. Mogę dać sobie więcej czasu.
Mogę uznać siebie.  

Mój talent rozkwita tam, gdzie jest przestrzeń i wsparcie. 
I tylko tam. 
Poza tym miejscem mogę tylko próbować przetrwać. Umiem przetrwać, ale to za mało. 
Chcę poznawać siebie dalej, rozwijać się, rosnąć. Wypełniać się światłem.

Wysoko Wrażliwe Dziecko staje się Wysoko Wrażliwym Dorosłym. 
Juul mówi, że wiedza, wiedza kim jesteśmy i akceptacja tego są podstawami poczucia własnej wartości. 
Dokładnie to poczułam po przeczytaniu książki Elaine Aron. Ucichła we mnie jakaś burza. 
Właściwy puzzel wskoczył na swoje miejsce.

Wokół widzę dużo wysoko wrażliwych - dzieci i dorosłych.

Czasem rozpoznajemy się w jednym spojrzeniu.
Jeśli podejrzewasz, że jesteś takim dorosłym, witaj:)
Jeśli podejrzewasz, że Twoje dziecko jest wysoko wrażliwe, nie panikuj;) 
Potrzebujesz odrobiny ciekawości jaki jest jego świat, odrobiny otwartości, morza cierpliwości i poczucia humoru. Potrzebujesz wsparcia, kiedy cierpliwości już brakuje i zaufania, że wszystko będzie ok. 
Choć nie zawsze spełnicie swoje wzajemne oczekiwania, a już na pewno nie oczekiwania świata. 
I choć świat będzie Wam wmawiał, że tak się nie da, że wrażliwość nie jest wartością. 
Jest.
Tak jak i różnorodność jest wartością.
Świat  bardzo potrzebuje również tych talentów związanych z wrażliwością. Artystów, terapeutów, filozofów dnia codziennego:) 
I wielu wielu innych.

W przedszkolu mojego synka, mądra, doświadczona opiekunka, pozwoliła dziewczynce (która potrafiła mówić, ale w grupie miała z tym kłopot) nie mówić. Nie ciągnęła, nie zmuszała. Czekała. Rok. I drugi. Aż ta zaczęła i każdy dzień zaczynały od przytulenia.
Trawa nie rośnie szybciej, kiedy ją ciągniemy, prawda?
A wysoko wrażliwe dzieci nie stają się śmielsze i mniej wrażliwe na bodźce, kiedy je do tego zmuszamy.
Wprost przeciwnie. 
Potrzebują bezpieczeństwa i wsparcia. Potrzebują, żebyście w nie wierzyli, czasem chronili przed światem,  dawali im czas, dużo czasu. I jeszcze raz zaufanie. I jeszcze raz czas. 
Akceptacja jest bezcenna. 
Jak każdy, wysoko wrażliwe dzieci, potrzebują być zobaczeni i przyjęci tacy jacy są. One, może potrzebują tego tylko trochę bardziej.
I kiedyś, zapewne dużo później niż byśmy chcieli, zrobią ten krok. Spróbują nowej potrawy, pobawią się z innymi dziećmi, powiedzą same z siebie głośno "cześć".


PS. Wysoko wrażliwe dzieci są bardzo różne. Nie tylko "nieśmiałe". Czasem wręcz agresywne. Nie tylko malują. Czasem chcą być kierowcą ciężarówki. 
Zachęcam Was do czytania książki Elaine Aron:)

 

wtorek, 16 stycznia 2018

Zamiast kar, nagród i ekranów, czyli o zaangażowaniu.








































Całkowite skupienie. Zanurzenie w chwili i wykonywanej czynności. Gotujemy zupę z liści. 

Trochę zimno na dworze, ale co tam. Umarły liść, igły, kamienie, zasuszone maliny zerwane z krzaka. Gotowałyśmy te zupy już  kilka dni temu a ja dokładnie pamiętam, co wybrałyśmy. Jaka była atmosfera. Pamiętam radość i ekscytację Danusi. Własną przyjemność: aż łaskotała mnie w środku.
Dużo myślę ostatnio nad procesem nauki i nad tym na jakich jakościach mi zależy. Nie pasują do świata i  do systemu edukacji. Nie są popularne. 
Przyglądam się im. 
Brak kar i nagród. W czasie rozmów wiele osób pyta: ale jak to jest tak bez kar... I bez nagród...  Sama często się nad tym zastanawiam. Przechodzę chwile złości, zwątpienia.
Wtedy myślę sobie, że tradycyjny model wychowawczy nie gwarantuje sukcesu. I nasz też nie. Bo nie o sukces w nim chodzi. A o relację. 


Czas.  Chcę mieć czas. Chcę czuć i zapamiętywać te chwile. Nie zgadzam się, żeby przelatywały mi przez palce kolejne dni z życia moich dzieci. Z mojego życia. Innego nie będzie, więc jeśli jestem z nimi, to zanurzam się w gotowaniu iglastej zupy.



Lenistwo. To chyba nie jest dobre słowo, ale je lubię. Pozwalanie, by czas zwalniał. Żeby były dni, kiedy chodzimy w pidżamie do południa. Bezwzględnie, tracąc czas, najczęściej go zyskuję. 


Krok w tył. Nie poganiam dzieci w bezsensownym kierunku.  
Przyglądam się kim są i wspieram w ich drodze. Kto co lubi? Kto czego potrzebuje teraz bardziej? Nie zawsze wybiorę dobrze, mam zgodę na to, że zawsze czegoś będzie brak. To nasza odpowiedzialność - dorosłych. Nasz wybór. Czasem wybieram, żeby być, czasem żeby mieć, czasem pędzić, czasem stracić trochę czasu grzebiąc patykiem w kałuży. Moje wybory wpływają na dzieci. Tak już jest. Czasem mam wrażenie, że świat chce od nas, żebyśmy byli wszystkim na raz - długonogą blondynką odnoszącą sukcesy zawodowe z trójką dzieci na rękach i wakacjami na Teneryfie. Zdecydowaną i pewną, ale łagodną i ciepłą. Bez potrzeby odpoczynku i pomocy. Niespodzianka: czasem trzeba wybrać i kolor włosów, i styl życia. Nie będę i lekarzem i szewcem i terapeutą - po to żyjemy wśród ludzi, żeby się uzupełniać.  


Odwaga. No bo wszyscy robią tak. A my inaczej. I to kosztuje. Np. nie posyłamy dzieci na dodatkowy angielski dwa razy w tygodniu. I nie chodzi o to, że ten angielski jest zły, ale skoro one spróbowały i go nie chcą, to się nie upieramy. Odwagi wymaga cenienie wyżej ich czasu spędzonego z innymi dziećmi, na zabawie, na nic nie robieniu. Przyglądam się swoim lękom. Nie uciekam i nie mówię, że ich nie mam. Świat pędzi - może wie dokąd, a ja zostaję w tyle? Czasem się mylę. Czasem nie mam dość siły. Odpuszczam za  szybko. A jednak. Nie chcę, żeby kiedyś znali 5 języków, poza własnym. Wewnętrznym, osobistym. 




























 










Brak oceniania. Brak oceniania też siebie...
Czuję to całą sobą - próbuję czegoś nowego. Próbuję i nie zawsze się  udaje. To droga, decyzja, proces. Nie plan  do realizacji z gwarancją wyniku
Prowadząc seminaria, mówiąc  o familylabowym modelu  wychowania, a raczej właśnie towarzyszeniu dzieciom - jest przecież nawet tytuł książki Juula "Zamiast wychowania" - mam świadomość, ze to trudna droga. 
Droga, na której szybko się rozbija, jeśli się przyśnie.
Bo ta droga wymaga  pełnego zaangażowania
Pytacie jak jest, bez nagród i kar. Co jest zamiast. Dla mnie zamiast jest właśnie zaangażowanie. We własne życie, w relacje, w to co robię. 
Jakość tego zaangażowania. 


Przykład prosto z brzegu. 
Siedzimy wszyscy, całą rodziną przy ekranach - tablety, telefony, komputer. Przyjemny szum. 
Jeśli chcemy  to przerwać mamy dwie dostępne drogi. Pierwsza to rozkazy, nakazy, odwoływanie się do umowy. Czasem tak robimy. 
Jest też druga, którą lubię bardziej. 
Zaglądam w siebie. 
Sprawdzam jak się mam. Jeśli  czuję całą sobą, że nie mam nic do dania, że chcę jeszcze stracić  trochę czasu na fb... tracę. I im pozwalam.
Kiedy zaś na prawdę chcę, żeby odłożyli ekrany -  szukam w sobie odpowiedzi na pytanie: na co teraz mam siłę i chęć?
I ruszam. 
Ostatnio było tak, że rozłożyłam klocki na podłodze i zaczęłam budować. Ponieważ w moim działaniu była frajda i zaangażowanie po kilku minutach dołączyli. Nie musiałam nic mówić, nawoływać.
Ważne, żeby w działaniu było zaangażowanie, nasza obecność. 
dzieci (i nie tylko dzieci!) prawie zawsze wolą robić coś fajnego z kimś bliskim, niż patrzeć w ekran! 
Uczę się nie wymagać od dzieci czegoś, czego sama nie potrafię. 
Uczę się być bardziej. bardziej w kontakcie ze sobą i innymi. Nie naginać siebie. Nie przekraczać innych.  Angażować się. 



Cytat na zdjęciu  pochodzi z książki "Jaka piękna iluzja", Justyny Dąbrowskiej i Magdaleny Tulli. Polecam ją bardzo:)

 


 


piątek, 12 stycznia 2018

Marzenia i tęsknoty.

Dziś trochę inaczej i trochę o marzeniach. 
Od kilku tygodni tworzę w głowie moją mapę marzeń i nieodmiennie jest na niej więcej przestrzeni. Nie tylko tej fizycznej, ale i emocjonalnej. Każdej.  
Potrzebuje nabrać w płuca powietrza i czuć, że nikt nie decyduje za mnie czy robię to dobrze czy źle. 
I nasze dzieci. 



Patrzę w około i widzę jak  coraz mniej tej przestrzeni mamy, szczególnie w miastach. Jestem szczęściarą, mamy ogród. (Mniejszy niż na zdjęciach, niestety.)
Możemy wyjść przed dom i pochodzić po trawie. 
Cóż, że ze względu na smog, nie powinniśmy...
Patrzę na dzieci, jak nie chcą iść do szkoły. I nie umiem się z nimi nie zgodzić: siedzenie przez wiele godzin w ławce, strach, zawstydzenie, nienaturalny rytm, przymus. 
Dziwny świat stworzyliśmy. 
Odwracamy naturalne rytmy, zaprzęgamy swoje ciała do pracy ponad miarę w niezdrowym środowisku. Uczymy nasze dzieci by robiły podobnie. 
Przyglądam się sobie. Porządkuję to, co wiem. Czekam na sygnał.
Bo to jedyne życie jakie mam. 
Na jaką zmianę się odważę? 
Czy warto być radykalną?  
Czego się boję?
Czy zawszę muszę pod prąd?
Szukam miejsca dla mnie, w równowadze. 
W zgodzie ze sobą, z przyrodą. 
W zgodzie z prostymi prawdami. 

Moje najważniejsze na dziś myśli....
Ciało potrzebuje ruchu. 
Relacje są ważne jak powietrze.
Potrzebujemy zarówno wolności jak i  przynależności. 
Nie mam zgody na przemoc.
Dzieci uczą się przez naśladownictwo.
Lepiej wspierać i dodawać otuchy niż karać i zawstydzać. 
Bo dziecko to nie potencjalny zły, którego trzeba  popędzać bacikiem i zachęcać do dobrego marchewką. To człowiek, który rozumiany i wspierany, daje z siebie co najlepsze. 
Siedzenie x godzin w ławce niszczy zdrowie. Po skończeniu szkoły, dzieci nadają się na fizjoterapię  - wszyscy to wiedzą, ale nic się nie zmienia. Itd, itd.
Wybieram jak potrafię najlepiej w tym środowisku w którym żyję. 
I codziennie się zastanawiam: czy to wystarczy? 





 

 











 

piątek, 22 grudnia 2017

Dla Justyny. Dla Lidki. Dla Kasi. Dla Izy. Dla Moniki. Dla Agnieszki. Dla Marcina, Pawła i Krzysztofa. Dla Ciebie. Dla mnie. Z miłością.

Na każdych warsztatach, w kręgach, w przelotnych spotkaniach... Spotykam Was: rodziców, którym trafiło się "takie dziecko".  "Trudne"," niegrzeczne", "wymagające", "inne".
  

Rodzeństwo Dziecka (jeśli je ma) jest "spokojne", "współpracujące", "idzie się dogadać"... Ale On/Ona nie... 
Czasem To Dziecko jest pierwsze, czasem drugie. Czasem dopiero czwarte z kolei. Czasem to chłopiec, a czasem dziewczynka. 
Można nas, rodziców takiego Dziecka, rozpoznać po bólu, po tym przerażeniu, które mamy w oczach,  kiedy mówimy o Swoim Dziecku.

Kochamy je przecież, a jednak nie w możemy go czasem znieść.

Można nas rozpoznać  po rozpaczy.

Wściekłości.

Po dojściu  do granicy wytrzymałości. 


Długo szukałam schematu, jakiegoś wzoru, wytłumaczenia. 
Teraz wiem, że to dar. Wielki prezent od losu: oto zjawił się Mistrz i mnie naucza. 
Z chirurgiczną precyzją wyciąga rączkę i wskazuje:  TO TU. Właśnie tu jest  miejsce, gdzie schowałaś  swoje największe dramaty: wstyd, ból, agresję, głośne zachowanie, wrażliwość, niedopasowanie, seksualność... Cokolwiek  ukryte jeszcze przede mną w mroku, w nieświadomości, cokolwiek destrukcyjnego mam, co mi nie służy, a się tego nie pozbywam: To Dziecko mi to pokaże. 
Dziecko  działa zawsze na korzyść systemu w którym żyje i nagłaśnia jak przez wielką tubę, co w nim szwankuje. 
Zapracowana mama, która zamiast wyjechać  na weekend z przyjaciółkami, bierze sobie na głowę kolejne obowiązki, szybko się o tym dowie.

Tata, który znów siedzi nieobecny  nad wódką, albo nad komórką, zamiast rozejrzeć się przytomnie dookoła i Być w swoim życiu.

Dzielna matka, która zakłada na twarz uśmiech, która nie wypłakuje swojego bólu, żeby nie dokładać  innym, choć sama się już pod nim ugina.

Ojciec, który nie widzi sensu w życiu, jakie prowadzi, od pensji do  pensji, który tęskni za przygodą, ale po nią nie sięga.

Matka, która nie rozumie, czemu czuje niechęć do dłoni swojego partnera, ale co wieczór myśli: jakoś to będzie.

Ojciec, który  nie otwiera serca.

Matka.

Ojciec.

Związek. 

To co w ciemności chce wyjść na światło. Światło leczy. 
To dziecko, które jest za żywe, za głośne, nie słucha, tupie, domaga się, jęczy, to, które doprowadza do szału...To, które chcemy wyrzucić za okno, żeby tylko na chwilę przestało, ma dla nas ważną wiadomość. 
Nie wiem jak brzmi w Twoim przypadku.

Dla mnie brzmiała ona: Traktuj siebie poważnie. Uznaj swoje potrzeby. Odpocznij. Doceń, że masz partnera i zrób dla niego miejsce, bo dzieci macie we dwoje. 
Mów tak- tak, albo nie-nie. Stawaj w prawdzie.  Choćby nie wiem jak bardzo zwariowana była. Stój po swojej stronie.


Dziecko nie walczy ze mną, ani z Tobą.  
Zmaga się ze starymi  sposobami w jakie się chroniliśmy. Pomaga nam  zdjąć skorupę  i poczuć pod nią nową, lepszą skórę. 
Dotyka rany w Twoim sercu i mówi: Tu jest rana! 
Widzi, że udajesz z pokerową miną i mówi: sprawdzam! 
Kiedy Ty z paniką trzymasz drzwi zamknięte i nie chcesz za nic na świecie zajrzeć w ciemność, i dałabyś się pokroić, żeby tylko nie musieć ich otwierać - ono puka z tamtej strony. Ono kopie, wali i nie pozwala się zignorować.

Mówi: odzyskaj swoje życie

I nie, nie jest to łatwe. 
Zaprowadziło mnie na dziesiątki warsztatów, terapię, ustawienia hellingerowskie, do lasu, nad wodę, w czarną dziurę. 
Targało mną, mieliło jak w jakiejś wielkiej pralce, czasem nie wiedziałam gdzie góra, a gdzie dół.
Dalej bywa bardzo trudno.   
Ale jest jaśniej.



Otworzyłam drzwi do ciemności, a tam siedziała mała Kasia i bała się, że nie zasługuje na miłość. Bo jest nie taka.
Już się tak bardzo nie boję.
Doszłam w miejsce, gdzie jest trochę łatwiej, trochę  lepiej.
To miejsce, gdzie trzymam siebie za rękę. 

Rozglądam się i jest nas więcej.