wtorek, 7 lutego 2017

W równowadze. Gotowanie zupy ze śniegu i szukanie siebie.

Wiesz, że nazwa tego bloga jest przypadkowa? Tak, ja też nie wierzę w przypadki!:)))
Kiedyś to był blog kulinarny. O zdrowym odżywianiu. A ponieważ zdrowe odżywianie doprowadziło mnie do jednego z najważniejszych zdań w moim życiu, przeszedł metamorfozę i oto jest. Taki, jaki jest. 
Chcesz wiedzieć jakie to było zdanie? Bardzo juulowskie, choć Juula jeszcze wtedy nie znałam. Oto ono: "O wiele ważniejsza od tego co jest na talerzu, jest atmosfera przy stole."


I - nie wiem, czy uwierzysz, o wiele łatwiej jest mi smacznie i zdrowo gotować, niż sprawić, by pięć spokrewnionych osób  usiadło chętnie o tej samej porze do ciepłego posiłku i zjadło go mile gawędząc.  Przynajmniej w naszym domu;) Ten chce coś dokończyć, tamten nie lubi buraczków, a ktoś jest nie w sosie...

Zależy mi na tym, żebyśmy wszyscy w domu dobrze się odżywiali. W końcu jestem matką - polską matką! - i jeśli Ty też nią jesteś, wiesz o czym mówię. To najprostszy, wyssany z mlekiem matki sposób na okazanie miłości. Na dbanie o dom i rodzinę. Na odnalezienie sensu w życiu...


Posiłki często spędzają rodzicom sen z powiek. Czy dziecko je za mało, czy za dużo, czy je to, co zdrowe, a może tylko jedną potrawę tygodniami? Jesper Juul napisał na ten temat książkę: "Uśmiechnij się, siadamy do stołu", ale nie będę dziś pisała, co zrobić, żeby dzieci chciały siadać do stołu. Ani o tym co powinny mieć na talerzach. 

Najważniejsza lekcja od Jespera Juula jaką odebrałam, brzmi: a jak ja się mam? Co ja czuję? Co o tym myślę? Kim jestem?

Czy chcę gotować?  Czy to co wkładam poza marchewką do garnka to miłość? Czułość? Zniecierpliwienie? Złość? 
Czy moją "zupę miłości" wmuszam?  Czy proponuję?
Znam fajne matki, które nie wiedzą do czego są te pokrętła na kuchence;)  

Co jest dla mnie ważne? 
Może dziś jest taki dzień, że zamówię pizzę?
A może będzie obiad z dwóch dań i deser?
Nie znam recepty. Mam tylko drogowskaz. 
Kim jestem? I czy zmuszam, czy zapraszam?
Nasza rodzina to suma wielu zmiennych i to my decydujemy, czy wolno jeść słodycze, czy nie, czy posiłki są o stałych porach, czy kiedy złapie nas głód. Możemy eksperymentować i szukać najlepszego dla nas rozwiązania. 
To samo dotyczy zabawy. 
Zdarzało mi się w przeszłości zmuszać siebie do zabawy. Już tego nie robię.  Zbyt wiele potem było we mnie nagromadzonej irytacji. No i czego to uczy? Że dla szczęścia innych mogę naginać siebie? Czy chcę, żeby moje dziecko tak postępowało? 
Dziś bardzo dbam, żeby lubić zabawy w których uczestniczę
A jeśli waham się czy chcę wziąć w nich udział - zaglądam w siebie. W swoje uczucia i wartości. Wartością jest dla mnie czas spędzony z dziećmi, wartością jest czas, kiedy nie pędzę, kiedy pochylam się nad kamyczkiem, trawką, robaczkiem...  Biorę go jak prezent od moich dzieci, bo samej czasem trudno mi wyhamować. 
Co czuję? Czasem, że tak - chętnie się pobawię, ale najpierw potrzebuję herbaty. A czasem, że nie. Nie ma we mnie miejsca na zabawę. 




PS. Zauważyłam, że bardzo lubię sięgać do zabaw z mojego dzieciństwa. Gotowanie zup ze wszystkiego to mój absolutny hit! :) Też tak macie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz