piątek, 27 października 2017

Adaptacja do... życia.

Ten post jest spontaniczny, bo zwykle temat adaptacji mało mnie zajmuje. Zwykle... Ale dziś jestem poruszona i smutna, i zła.
Zdarzyło się coś, co uświadomiło mi, że warto o tym mówić, pisać, że ciągle jest taka potrzeba. 

W pewnym mieście urządzono konferencję dla rodziców, a przy okazji warsztaty artystyczne dla dzieci tychże rodziców. Warsztaty były artystyczne - plastyczne, muzyczne, całkiem fajne. 4 razy po pół godziny, co daje w sumie dwie. Dzieci w wieku od 4 do 6 lat. Nowe miejsce, nowi ludzie, hałas, tłum, grupy po 24 młode osóbki... Widzicie to? 
Moja córeczka (lat 4) upewniła się, że na pewno, ale to na 100%  i przez cały, calutki czas będę z nią. Będę. Rozluźniona pobiegła się bawić, a ja  usiadłam z boku. 
Nastawiłam się na bycie tłem i przeglądanie fb na ekranie smartfona;)
Okazało się, że tylko ja weszłam tam razem z dzieckiem. Prowadzący uwijali się jak w ukropie, licząc dzieci, odprowadzając na siku itd. Większość dzieci miała się dobrze, ale... nie wszystkie.
No i zaczęły się pytania: "A gdzie moja mama?" Łzy jak grochy
i te charakterystyczne stwierdzenia dorosłych - podniesionym, lekko napiętym głosem: "A po co płaczesz?" "No już, nie płacz!"
Ponieważ  jakaś czterolatka płakała szczególnie żałośnie, podeszłam do niej i zapytałam "tęsknisz do mamy?" Ku memu zaskoczeniu, małe rączki objęły mnie mocno, a nieznana dziewczynka wtuliła i zużyła trzy chusteczki zanim po godzinie dołączyła do grupy i zaczęła się bawić... Godzina przytulania, głaskania, wycierania nosa... Aż w końcu nieśmiałe dołączenie do grupy i... zabawa. 
Przez dużą część tej godziny, na moim drugim kolanie siedziała druga dziewczynka, na oko sześciolatka. 
Nie była w stanie się odezwać, powiedzieć  swojego imienia, po prostu płakała na zmianę z próbą wstrzymania powietrza i zamarcia w bezruchu. Łzy jednak na szczęście od czasu do czasu się wylewały. Chciała się bawić, ale była w takim stresie, że nie była w stanie. Jakaś młoda wolontariuszka zaczęła na nas patrzeć i w końcu zebrała odwagę, podeszła i powiedziała do mnie: "rozumiem ją, ja też byłam takim dzieckiem..."  i "przejęła" dziewczynkę ode mnie - do końca zajęć po prostu siedziała koło niej. Dziewczynce podejście do grupy zajęło dwie godziny. I dotarła tylko - czy aż! - do takiego momentu w którym razem z wolontariuszką, siedziała krok za grupą i patrzyła. Już spokojniejsza. 


Moja córka adoptowała się do przedszkola przez 14 miesięcy, po których ma lepsze i gorsze dni, ale widzę, że lubi tam być. Czasem nawet nie chce wyjść. 
14 miesięcy, kiedy często wolała zostać w domu, dużo się przeziębiała i ewidentnie potrzebowała bardziej mnie, niż koleżanek. 
A potem  zaczęła potrzebować koleżanek, kiedy ja jestem w tle. 
I w końcu po prostu potrzebuje koleżanek. 
I czasem znów tylko mnie. 
A czasem tak, a czasem tak. 
I oczywiście jestem też ja, która też czasem potrzebuje koleżanek, bardziej niż jej;)
Wracając do konferencji... Rozumiem perspektywę rodzica, który czasem marzy o chwili z dorosłymi, bez dziecka
Rozumiem, że może przez niewiedzę, nieuwagę , nie zauważyć, że dziecku dzieje się krzywda. 
Ale bardzo, bardzo zachęcam Was do chwili refleksji. 
Jak się  czuje moje dziecko w nowej grupie? Czego mu potrzeba, żeby tam się odnaleźć? 
Być może, gdybym to nie ja, a bliska im osoba, pocieszała te dziewczynki, ich adaptacja  do grupy potrwałaby krócej. A może w ogóle nie chciały tam być? 
Zachęcam też do odpuszczenia... odpuszczenia sobie  tej presji, że "moje dziecko nie spełnia jakiś oczekiwań", robi coś wolniej niż inne dzieci, inni patrzą i  porównują. Po  co i jak porównywać ptaka i rybę? Małgosię i Krzysia?   
Tak, są dzieci, których droga do świata, do innych dzieci i ludzi jest szybsza, i takie, które potrzebują dużo czasu i wsparcia. I są takie, które potrzebują OGROMNIE dużo czasu i  wsparcia. I to  jest ok.
Wiem. Praca bywa koniecznością. Konferencja też. 
Koniecznością jest też refleksja nad sobą i swoim dzieckiem, jego emocjami. 
Wyobrażam sobie jak trudno może być rodzicom nieśmiałej osoby, wyobrażam  sobie jak trudno być taką osobą, od której wszyscy oczekują się, że jako sześciolatka będzie potrafiła już odważnie wejść w nowe miejsce. 
Sama mam 42 lata i czasem muszę złapać najpierw trzy oddechy. 

 Wierzę, że naszą rolą jako rodziców nie jest ani chronienie naszych dzieci przed wyzwaniami, ani wrzucanie ich na główkę na głęboka wodę. Naszym zadaniem jest wspieranie ich, bycie obok, na wyciągnięcie ręki, towarzyszenie w zmaganiach. Delikatna zachęta i akceptacja potknięć. 
Nie ma nic ważniejszego. 
Widzę na co dzień, jak przyjmowanie uczuć dziecka, pomieszczanie ich i akceptacja działają cuda. A przede wszystkim  budują relację, w której możemy sobie ufać i wzrastać jako ludzie. 
Dlatego dajmy czasowi czas, nie ciągnijmy naszych dzieci zbyt mocno w dorosłość. Tu i teraz to jedyne, co mamy i warto, żeby było jak najlepsze. 
A dzieci i tak dorosną.

 




 

5 komentarzy:

  1. Kasiu, nie wiem, czy mnie pamiętasz - tu Marta z SKG, mama Dzika:) a teraz też Janki
    Bardzo się cieszę,że trafiłam na Twój blog, bardzo mi się tu podoba, i tyle cennych myśli, tak mi teraz potrzebnych.... chętnie zostanę, będę czytać, a jak będzie możliwość wybrać się do Ciebie na warsztaty, to również:)
    Nie widziałam Waszej rodziny tak dawno... i czytając ten tekst myślałam sobie - jak to, córeczka do przedszkola, przecież córeczka leżała dopiero co z Tadzikiem na kocu w charakterze niemowlaka... no i sobie uświadomiłam, że Tadzio właśnie zaczął swój 3 rok w przedszkolu, więc to naprawdę szmat czasu... pozdrawiam Was wszystkich i będę czytac dalej!
    Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście że pamiętam - baza! bardzo się cieszę że jesteś:) i dałaś znać:) gdyby coś to pisz na prywatnego maila: galazkakasia@gmail.com
      Uściski!

      Usuń
  2. :) Bardzo fajnie:)pozdrawiam jeszcze raz, Kasiu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Ci za ten post. Moja Potomka właśnie nie wchodzi w nowe grupy, jak w masło. Częściej niż rówieśnicy chce, żebym była obecna. Na zajęcia dodatkowe (balet) chodzi tylko wtedy, gdy mogę zostać na sali (co nie jest mile widziane). Choć czasem i tak całą godzinę spędza na moich kolanach. Przeprowadziliśmy się 2 miesiące temu w nowe miejsce, do nowego miasteczka. Próbuję ją wyciągać w nowe miejsca, by poznała nowe dzieci.... a ona wciąż jest na nie. W nowym przedszkolu ma 2 nowych przyjaciół, ale często bawi się sama. Ma 5 lat. Twój tekst mnie uspokoił, choć nie powiem - akceptacja jest cholernie trudna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki! jest ciąg dalszy tej historii, bo teraz Danka jest w zerówce, kocha przedszkole i kiedy ma wybór, woli tam iść niż nie. Ale nadal są dni, kiedy dłuzej niż inne dzieci z ich rodzicami tuli sie i gada ze mną pod drzwiami... wymaga to spokoju, ale wiem, że ufa mi, że nikt nie będzie mi jej wyrywał. w tym roku zaczęla też zajecia w Domu Kultury. Najpierw potrzebowała, żebym siedziała pod drzwiami, ale szybko zaakceptowala ze zostaje sama. Widzę, że ta powolność i proces jej służy.

      Usuń