Grudzień minął a ja nadal mało piszę.
Wyrzuciłam fb z telefonu.
Wszystko wydaje się trudne i trochę straszne.
Osunęłam się już głęboko w głąb.
W "nie wiem".
W "nie".
Głęboko w sam środek "boję się".
W "czy jestem coś warta, kompetentna, potrzebna?"
Głęboko w wątpliwości dzielone na cztery i zajadane ciastkiem, zawijane w koc.
Nie, to nie jest depresja.
To nie są jakieś "zaburzenia".
To kawałek mnie i mojego życia, który teraz potrzebuje uznania, ugłaskania, przytulenia, zobaczenia i zintegrowania.
To nie coś do wyleczenia.
To coś do pokochania.
Przyglądam się cyklom, sensom i zakrętom w życiu. Czasem miesiącami jestem na fali, surfuję w pięknym flow, w mocy. Czasem spadam i boję się, czy w ogóle potrafię jeszcze wdrapać się na deskę.
W tym roku ten cykl jest inny, podbity pandemią.
Pamiętajcie o tym, dobrze?
Pandemia to nie przelewki.
Kiedy wymagacie od siebie więcej, kiedy złościcie się na siebie, albo bliskich.
Kiedy oceniacie siebie daleko poniżej minimum rodzicielskiego czy innego.
Kiedy jesteście gotowi docisnąć sobie poprzeczkę...
Ok, rzeczywiście, są rzeczy które trzeba ogarnąć.
Ale najpierw można wskoczyć do wanny. Zrobić sobie herbatę. Poruszać się. Porozmawiać z kimś życzliwym. Poczytać książkę.
Między muszę, powinnam, włożyć "chcę", "wybieram".
Wybieram spacer do lasu.
Wybieram poproszenie o pomoc.
Wybieram odgrzewany obiad.
Wybieram ...
Większość z nas potrzebuje rozmów, kontaktu, spojrzeń, energii innych ludzi.
Wzajemnie się zmieniamy, inspirujemy, wkurzamy, napędzamy, doładowujemy.
Teraz jest tego mało, o wiele za mało.
Nie zastąpi tego onlajn.
Wybuch śmiechu, czułe objęcie, działają inaczej z bliska.
Dostrajamy się do siebie, rozwibrowujemy inaczej, kiedy fizycznie jesteśmy blisko.
Łatwiej nam też czasem (a czasem trudniej...) odpowiedzieć na to najważniejsze pytanie: "kim jestem", kiedy obok są inni. Kiedy się zaczepiamy, ścieramy, ograniczamy.
Kim jestem w sali pełnej uczestników warsztatów? Kim jestem wśród przyjaciółek?
Kim zamknięta w domu, ciągle z dziećmi?
Nie wybraliśmy tej izolacji, nie wyruszyliśmy do pustelni z zamiarem medytowania, za grubą kasę i z obietnicą certyfikatu.
To ona: zima zmieszana z pandemią nas wybrała.
Zapędziła w ciemny róg, a może zaprosiła do spotkania?
Świat wokół nas nie lubi nie wiedzieć. Nie lubi bezradności, wahań, niewiedzy, lęku i rozpadania.
Odwraca się od nich.
Ale to tak jakby uznawał tylko jedną swoją połowę.
Nie da się żyć w połowie.
Albo żyjemy, albo udajemy.
A że zaboli?
Tak.
Ale poczujemy.
Zgodzić się na to, że czasem jest źle, czasem boli, czasem się boimy, oberwiemy, popłaczemy, wygłupimy, coś spieprzymy, to zgodzić się na to, że czasem nam się uda, czasem zatańczymy, czasem pokochamy, czasem pofruniemy. My. Nie nasza połowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz