Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 października 2020

Bój się! I bądź dzielna. Krótka historia mojego piątkowego zamrożenia.

"Nie bój się! Bądź dzielna!" 

"Jaka jesteś dzielna! W ogóle nie płaczesz!"

Nie potrafię policzyć ile razy słyszałam te zdania w swoim życiu. Do mnie, do dzieci w ogóle.

Ale ja się BOJĘ. 

Boję się. 

Odkąd pamiętam boję się bardzo. 

Podniesionego głosu. 

Zdenerwowanych kroków. 

Pretensji, żali, niezadowolenia. 

Silniejszych ode mnie. 



I kiedy byłam dzieckiem, ćwiczyłam się (się?) w zaprzeczaniu temu, w udawaniu, że nie, przecież jestem taka dzielna... Tak bardzo się starałam.

Stawałam prosto i czekałam aż nauczyciel skończy krzyczeć. 

Stałam i czekałam aż jakiś dorosły zakończy przemowę, uświadamiającą mi moje "winy" i "głupotę".

Zaciskałam oczy i starałam się zasnąć jak najszybciej, bo ciemność mnie przerażała. 

Układałam lalki tak, żeby upewnić się, że nie poruszą się w nocy i nie przyjdą mnie ...brrrr...Nie mam pojęcia, co miały mi zrobić, ale nic miłego. 

Unikałam ciemnych zarośli. 

Unikałam ...

 

Spektrum tego czego można unikać jest tak duże, że z czasem można unikać... Życia w ogóle. 


Bardzo nie chciałam się bać. 

Bardzo nie lubiłam strachu.

Jeśli mogłam ryzykowałam. Szarżowałam. 

Odsłaniałam się za bardzo. 

Albo przestawałam oddychać i trwałam. 

Kiedy patrzę na to teraz z perspektywy czasu, wiem, że całymi tygodniami, miesiącami byłam w zamrożeniu.

Zamrożenie to taki stan, kiedy nasze ciało trochę lub całkiem odmawia posłuszeństwa. 

Sztywnieje, lub wiotczeje, może omdlewać. Brak mu siły, energii.

Czasem chce się wymiotować. 

Kręci w głowie.

Oddzielamy się od siebie. 

Oddzielamy się od innych.  

Jesteśmy jak za taflą szkła. 

Niby jesteśmy, ale jakby... Nie. 

Zamrożenie to stan, kiedy nasz układ nerwowy zdecydował, że jedyną szansą na przetrwanie jest udawać trupa.

No i udajemy. 



Teraz, kiedy za oknem są (słuszne w moim przekonaniu i piękne, porywające) protesty, przypomniałam sobie ten stan.


Wczoraj cały dzień spędziłam bez oddychania, mechanicznie wykonując wszystkie czynności. 

Niby byłam, niby bawiłam się z dziećmi, ale mnie nie było. 

Emocjonalna wata. 

Ból mięśni. 

Niemoc, żeby tańczyć czy skakać. 

Niemoc, żeby iść na protest, bo nawet w domu byłam bardzo w lęku. 

I całą sobą czułam, że nie mogę nigdzie iść, bo na każdym kroku czai się zło. 

Leżałam na macie. Słuchałam muzyki. Otaczałam się dobrymi kolorami i zapachami. 

Rano obudziłam się zła. Cała w pretensjach. 

To już nieźle, bo to jakiś ruch, ruch do wyjścia z zamrożenia. 

(Jeśli chcecie więcej wiedzieć o tzw. strefach regulacji, sporo znajdziecie u Agi Stein i Gosi Stańczyk, jest książka Deb Dany o Teorii Poliwagalnej i najnowsza książka sióstr Nagosky "Wypalenie" - polecam!)

Ale korek mi się odetkał dopiero, kiedy poprosiłam o pomoc. Napisałam smsa do przyjaciółki i zaczęły kapać mi łzy. 

Myśli szalały: "Nie odpisze", "Ma mnie dość", "Ile można mnie słuchać"...

Jakaś mała część mnie wiedziała, że to nie prawda. 

A jakaś inna umierała ze strachu. 

I kiedy poprosiłam, i uwierzyłam, że tam po drugiej stronie jest ktoś, kto mnie kocha i mnie wesprze, łzy polały mi się na całego. 

Ciało zmiękło. 

Wrócił oddech. 

Pierwszy raz poczułam to tak świadomie i wyraźnie. 

Płacz! 

Płacz!

Płacz to uwolnienie. 

Powrót oddechu. 

Powrót życia we mnie. 


Opisuję wam to, żeby pamiętać, a też żebyście zobaczyli ten proces.

Wierzę, że im lepiej rozumiemy, im bardziej rośnie nasza świadomość, tym łatwiej nam nie utykać w zamrożeniu na długo. 

Tym lepiej możemy opiekować siebie. 


Ja znam zamrożenie bardzo dobrze. 

I łatwo tam wpadam. 


Ale znam też życie, żywotność, bezpieczeństwo, bliskość i potrafię tam wracać. 

Znam wspólnotę, znam wsparcie, znam gniew. 

To jest długi proces.

Najpierw nauczyłam się w ogóle widzieć mój lęk i go akceptować

Godzić się, że jest. 

Przeżywać, przepuszczać przez ciało. 

Oddychać go. 

Zamiast mówić sobie "nie bój się", brać się za rękę i powtarzać: "jestem tu, jestem przy tobie i cię nie opuszczę".

Lęk potrzebuje opieki. Lęk potrzebuje wsparcia. I miłości. 

 Ale lęk potrzebuje też, żebyśmy mocno stali na własnych nogach i umieli otwierać gardła.

Żebyśmy, jeśli trzeba mówili uprzejmie "nie, dziękuję", a jeśli to nie działa, żebyśmy mieli w sobie potencjał wielkiego i głośnego "wypierdalać".



 


















Miłość i fotografia.

W szkole fotograficznej wszyscy uczyliśmy się patrzeć. 


 

Jasne.  

Rozmawialiśmy o sprzęcie, bo on ma znaczenie. 

Rozmawialiśmy o przesłonie i innych parametrach, czyli o rzemiośle, bo ono też ma znaczenie. 

Rozmawialiśmy o zasadach  kompozycji i o tym, że czasem te najlepsze zdjęcia łamią wszystkie zasady. 

Dobra fotografia to najczęściej emocje. 

Czucie. 

Rozmawialiśmy też o wielkich fotografikach.

I to, co zapamiętałam, to to, że ich wielkość jest w Miłości. 

Oni kochają ludzi, kochają przyrodę, kochają ...no właśnie. 

Kochają to, na co patrzą.


Ich serca są czułe, otwarte, są sprawnymi mięśniami.



Kiedy Wielcy fotografowali biedne dzieci bawiące się na ulicy, przechodniów, liście czy cokolwiek innego... Zachwycali się ich człowieczeństwem, ich pięknem, ich brzydotą, ich kruchością czy siłą, przede wszystkim dlatego, że ich Aparaty Miłości sprawnie działały.

Dlatego, jeśli ktoś patrzy na Ciebie "nie dość" kochająco...

Pamiętaj. 

To jego oczy i serce. 

To nie mówi o Tobie. 

Nie znaczy, że jesteś "jakiś" czy "jakaś"... 

Niewystarczająca/y. 

Nie musisz zasługiwać. 

Nie musisz się starać jeszcze i jeszcze bardziej.

To tylko ten, kto patrzy, jeszcze (czy już) nie potrafi.

 

Wszyscy mamy swój Aparat Miłości. 

Czasem potrzebuje serwisu, czasem nowego obiektywu, czasem nauki obsługi. 

Ale jest tu. 

I to od niego wszystko zależy. 

Od patrzącego.  


PS. To nie że o tym, żeby się nie troszczyć, nie starać. Bo w relacji potrzebna jest Wymiana.



 



 


poniedziałek, 28 września 2020

Moja Mała Dziewczynka

Kiedy zaczynałam swój (najnowszy) proces terapii postawiłam sobie za cel stanięcie w swojej mocy. 
W Mocy. 

Potem dopiero zrozumiałam, że to nie przelewki;) i co tym  życzeniem, wypowiedzianym głośno, narobiłam!

Bałam się, że to się nie uda, a jednocześnie bardzo tego pragnęłam.

Zastanawiałam się, czy potrafię?
Jak to ma być? Jak dam radę?

Kojarzyło mi się to z jakąś niezłomnością i siłą, której nie czułam.

Teraz wiem, że to całkiem nie tak. 

Stawanie w Mocy, nie oznacza, że nie mogę być słaba. 
Oznacza, że wiem jak do mojej Mocy wracać, jak dbać o siebie i jak prosić o pomoc. 

Oznacza, że czuję na moich plecach ciepłe dłonie Innych, tych którzy mnie wspierają. 
Widzę w ich oczach Miłość.

Stawanie w Mocy oznacza, że rozpoznaję siebie, taką jaką jestem i wierzę, że taka jaka jestem - jestem właściwa. 

Oznacza, że odpowiedzi szukam w sobie, ale nie samotnie. 

Oznacza, że odważam się pokazać i w Mocy i w BezMocy. 

Nie obwiniam innych. 

Szukam w sobie Zaufania. 
Dodaj podpis



Miałam dziś sen, w którym przyjęliśmy do domu, do naszego stada małego szczeniaczka. Miał dwa miesiące i był cudną kupką futra. 
Dostał osobne łóżko. 
Kiedy się obudził, okazało się, że to mała dziewczynka. 
Miała ciemne włosy i błyszczące, głębokie spojrzenie. Miała jedną brew, która wyglądała jak księżyc na jej czole. 
Patrzyłam na nią i zrozumiałam, że to ja, Mała Kasia. 
Najważniejsze co chciałam zrobić to upewnić się, że z nami zostanie, że uda się przekonać Państwo, że to moje dziecko i nikt mi jej nie zabierze. 

Moja Mała Dziewczynko...


Zawsze po Ciebie wrócę. 
Nie zdradzę Cię już. 
Nie zawiodę. 
Jestem duża i bezpieczna, i możesz na mnie liczyć.
Widzę Cię i będę zawsze blisko. 

Możesz mi zaufać. 

Będę dbała o to Zaufanie jak o największy skarb. 

 






PS. Kiedy prowadziłam ostatnio warsztaty, po dwóch dniach, na koniec, podziękowano mi za moją MOC. Poczułam, że to klamra mojej terapii. 

PS.2. Jako wysoko wrażliwa osoba w dodatku wspierająca innych ludzi zawodowo, wiem jedno. Potrzebuję najpierw zająć się sobą. Najeść, wyspać, pobyć w ciszy. To jest fakt. 
Kiedy go uwzględniam, rzeczy układają się lepiej:)















poniedziałek, 29 czerwca 2020

Przedszkolaki i plemniki. Kiedy rozmawiać z dziećmi o seksualności?

Zwykle, kiedy myślimy w pocie czoła, czy nie jest za wcześnie na rozmowę z dzieckiem o seksualności, jest właśnie za późno. 
Tak. 
Dokładnie.
Jeśli dziś odkładamy to na potem, jesteśmy spóźnieni. 
100%


Bo seksualność, tak jak życie, dzieje się teraz. 
A dzieci są uczestnikami życia też dokładnie w tym czasie: teraz.
Słuchają radia.
Oglądają Wam przez ramię wiadomości. 
Widzą plakaty na mieście - i uwierzcie, bardzo często żałuję, że nie mam ze sobą karabinka z farbą...
Słyszą rozmowy innych ludzi - dzieci, dorosłych.
Dzieci są uczestnikami życia i chcą je poznawać, chcą jak najwięcej zrozumieć. 
I mają do tego prawo.
To chyba w kultowym filmie E.T. jest scena jak E.T. dobiera siedo telewizora i wchłania wiedzę w przyspieszonym tempie...? A może w innym. W każdym razie taka scena powtarza się nie raz w filmach o "obcych" - oglądają masę filmów i wchłaniają kulturę, historię ludzkości, a na koniec najczęściej płaczą...
Jak mówi Jesper Juul dzieci są jak tacy "obcy" z innej kultury, Zjawili się i potrzebują cierpliwego objaśniania zasad i praw obowiązujących nas, ziemian. 
Gdyby odwiedził nas kosmita, nie oczekiwalibyśmy, że wszystko wie i rozumie. 
Warto mieć też cierpliwość do prób i błędów, do całego procesu nauki naszych dzieci. 
One, ze swoją świeżością i otwartym sercem, często szybko widzą co jest "nie tak", nie logicznie, nie fair, głupio.
A ich pytania są niewinne. I ważne.




Jeśli chodzi o loty kosmiczne - ucieszymy się, że pytają.
Jeśli mówią, że nie można jeść zwierzątek, bo mają mamę, możemy czuć się skonsternowani.
Kiedy gubią zęby, kupujemy im książeczki o mleczakach i stałych, trzonowcach i siekaczach. Te słowa nas nie bulwersują. 
A przecież miesiączka, poród, adopcja, seks, wzwody poranne i polucje to dokładnie to samo. 
Kosmiczny lot naszego ciała. 
Penis, wagina, łechtaczka. 
Łokieć, udo, dziurka w nosie. 

Dzieci są ciekawe CAŁEGO świata, ale z różnych powodów my niektórych kawałków nie chcemy im pokazywać. 
Warto zadać sobie pytanie: dlaczego?

Oczywiście - odpowiedzi na każdy temat maja być ADEKWATNE do wieku. 
Tak jak nie analizuję z dwulatkiem budowy rakiety kosmicznej, a skupiam się na fantastycznym efekcie dźwiękowym, tak nie opowiadam maluchowi ze szczegółami o stosunku seksualnym.
Ale też nie zatajam prawdy. 

Urodziłeś się przez cipkę. Siusiak czasem sterczy, bo mu przyjemnie. Tak, tobie też kiedyś urosną piersi. Skóra się marszczy z wiekiem. Mam krew, bo mam okres, kobiety krwawią raz w miesiącu, to znaczy, że są zdrowe a ich macica się oczyszcza. 
I tak dalej, i tak dalej. 

Krótkie, prawdziwe odpowiedzi. Jeśli będą chciały - zapytają dalej. 


I zapytają wiele razy, bo zwykle zaraz im to wypada z głowy

Jeśli macie jakieś wątpliwości czy warto rozmawiać z maluchami o seksualności, zastanówcie się czy odmawiacie im wiedzy o kosmosie? O układzie słonecznym? Nie?
A to przecież bardziej abstrakcyjne niż własne ciało. 

Na zachętę umieszczam jedną z wielu rozmów z pewną przedszkolaczką:) 
Imiona dzieci zostały zmienione:)

Cała sytuacja ma miejsce w aucie. Dyskutuję z mężem o surogatkach - pojawił się ciekawy artykuł o tym zjawisku. 
Na to włącza się Danusia i mówi:
- Chyba jak dziewczyna i dziewczyna chcą mieć dzidziusia to mogą coś sobie wstrzyknąć...?
- Tak, a wiesz co?
- Jajeczko? 
(zwracam Waszą uwagę, że Danka wie doskonale "skąd się biorą dzieci" , czytałyśmy wiele książek i gadałyśmy, ale właśnie tak to jest, ta wiedza potrzebuje się utrwalać i umiejscawiać w siatce tego co dziecko już wie, nie jest tak, że raz się dowie i już, pyta wiele razy)
- Nie. Dziewczyny już mają swoje jajeczka.
- No tak. Nie pamiętam co.
- Plemniki.
- Acha.
- A skąd o tym słyszałaś, że można je wstrzykiwać?
- Ania (koleżanka z grupy) mówiła w przedszkolu! Bo Małgosia i Zosia się w sobie zakochały i Ania im powiedziała, że mogą wziąć ślub i urodzić dzidziusia, że się tak wstrzykuje. A ja im powiedziałam, że mogą adoptować! Ale one powiedziały, że jednak nie chcą dziecka. 

Cała rozmowa bez ekscytacji, jak najzwyklejsze sprawy. 

Ludzie się w sobie zakochują, chcą mieć ślub i dzieci. 

Żadnego gender-potwora, po prostu życie sześciolatków.







wtorek, 7 kwietnia 2020

Skąd jestem?

Nakładem Wydawnictwa Albus ukazała się niedawno książka Agnieszki Kasprzyk "Skąd jestem?"
Zilustrowała ją Marianna Sztyma i trudno mi pisać o tej książce inaczej niż poprzez zachwyt nad tymi ilustracjami!
Mam ochotę wracać do nich, odnajdywać kolejne szczegóły, z fragmentów robić sobie tapetę na telefon (czy to legalne?) i oglądać, oglądać, oglądać. 







Ilustracje Pani Marianny Sztymy są czytelne, śmiałe, konkretne, poetyckie, piękne i dostosowane do młodego czytelnika. 
Są światem samym w sobie a jednocześnie są spójne z tekstem. Są bardzo pogodne, różnorodne, spójne, ale nie nudne. 

Zachwyca mnie kolorystyka, różnorodność środków, prostota i bajkowość. 



















Historia jest prosta: mały Leoś, kilkulatek, dowiaduje się, że rodzice mają dla niego niespodziankę. Ma nadzieję na lody, ale okazuje się, że będzie miał siostrę. Z tego wynikają naturalne rozmowy o tym skąd bierzemy się na świecie. Prawda jest podana bez uników, choć po dziecięcemu. 
Tekst zostawia czytającym sporo miejsca na własne dopowiedzenia. Plemniki są nazywane nasionkami, dzidziuś mieszka w "baloniku". Osobiście wolałabym, żeby padały słowa takie jak macica, plemniki, pęcherz płodowy, bo ....czemu nie? Kilkulatki potrafią prawidłowo nazywać różne części ciała i warto, żeby tę wiedzę pogłębiały. I żeby od razu uczyły się właściwych nazw. 
Nie widzę powodu, żeby upraszczać i zdrabniać dla dzieci słowa. Brzuch nie musi być "brzuszkiem". Spokojnie może pozostać brzuchem. Nasionko, może być plemnikiem. 
Co ciekawe cipka jest tu cipką i bardzo jest fajnie potraktowana. 
(Strażacy i gumka- nie będę Wam zdradzała wszystkich szczegółów, przeczytajcie sami, ale podobały mi się związane z nią metafory)




No i poród. To mój czuły punkt i marzę o tym by w opisach porodów kobiety były istotami aktywnymi, żeby pokazywano ich moc, rolę intuicji i natury. Żeby każdy opis porodu przeciwstawiał się panującemu w naszej kulturze spychaniu nas do roli pasywnej: lekarz wyją dziecko. 
Tak, czasem tak jest. Ale warto pisać o tym, że to wspólna praca, wspólny taniec dziecka i matki. Ogromny wysiłek, który ma swój rytm i sens. 
Zastanawiam się też, jak dzieci, które przyjmują dość dosłownie słowa, przyjmą informację, że dziecko rodzi się, kiedy balonik pęka i wylatuje z niego dużo wody. Obawiam się, że mogą sobie wyobrażać coś nieadekwatnego. 




Czytałam tę książkę z moją córeczką i z chęcią do niej wrócę, chętnie też ją Wam polecam (mimo mojego niedosytu w opisie porodu). 
Kilka dobrze dobranych słów komentarza wystarczą, żeby była to nie tylko przyjemna, ale i bardzo wartościowa lektura. 
Tym bardziej, że ciągle za mało jest książek dla dzieci na tematy związane z seksualnością. 
A ta swobodnie i odważnie podchodzi do tematu. 








sobota, 14 marca 2020

Spirala wstydu, spirala światła.

Bardzo często doświadczam tego, że w moje życie jest jak spirala. Sytuacje, uczucia, doświadczenia powtarzają się, ale za każdym razem mam więcej świadomości i ląduję odrobinę gdzie indziej. 
Ciekawa jestem czy świat też jest na takiej spirali? Coś mi mówi, że tak:)

 


Dziś przychodzi mi na myśl spirala wstydu i spirala światła. 

 

Obie mam w sobie i jedna boi się drugiej. 
 

Im więcej wstydu, tym trudniej o światło.
Im więcej światła tym mniej wstydu. 
 

Wstyd nie lubi światła.  
Kurczy się wtedy, a nawet znika. 



Nie zawsze tak było. Kiedyś być może były jednym. 
 

Bardzo przekonuje mnie rozróżnienie jakie robi Agnieszka Stein, dzieląc wstyd na ochronny i toksyczny. 
 

Jak je rozpoznać?
Kiedy byłam dzieckiem i nie chciałam się odezwać do kogoś obcego, mój wstyd mnie chronił. Może to groźny obcy? Może nie miły? Potrzebuję czasu, żeby się rozeznać.  Po obserwacji może zmienię zdanie i uznam, ok, ten człowiek nie jest groźny, że mogę się przywitać.

Taka obserwacja mogła trwać 20 minut.

Mogła godzinę.

Trzy dni.

Tydzień.

Rok.

Dwa lata.

Chronimy siebie, aż zdobywamy dość wiedzy i zaufania, żeby zdecydować się na powiedzenie: "dzień dobry".
 
 



 

Albo inaczej.

Mam 8 czy 9 lat. Bez skrępowania chodzę po domu nago. Moje ciało służy mi do skakania, biegania, wspinania się po drzewach. Służy mi do sięgania, tulenia, głaskania. Ale jestem w obcym miejscu i nagle potrzebuję zamknąć za sobą drzwi, kiedy mam się przebrać. 
To zawstydzenie mówi mi: nie znam tych ludzi, nie ufam im, chronię się.
 

Wstyd ochronny to bycie ze sobą w kontakcie. To ostrożność w kontakcie z nieznanym. Dlatego, że to jest Nieznane. 
Wstyd ochronny jest związany z takim uczuciem, że jestem ok i mogę zaufać temu co czuję. 



"No, nie wstydź się!"
"Przywitaj się ładnie!"
"Powiedz to głośniej!"
"Dlaczego nic nie mówisz?"
"A co on taki uczepiony mamusinej spódnicy?" 



Światu czasem niewygodnie z tym czasem, którego dzieci potrzebują, żeby stać się śmielszymi - czasu, kiedy obserwują, uczą się, doświadczają, zbierają dane i wyciągają wnioski. 
A potem są uprzejme, zgodnie ze sobą i oczekiwaniami dorosłych. 
Chwilkę późnij. Kilka minut, miesięcy czy lat później, co wymaga od nas umiejętności znoszenia dyskomfortu - co o mnie pomyślą? Jaki ze mnie rodzic, że moje dziecko nie podaje łapy... Tzn. ręki. 



Ten dyskomfort może być trudny. 

  





Szczególnie dla dorosłych, którzy dużo się wstydzą, ale wstydem toksycznym. 
On nas nie chroni. 
On nie namawia do ostrożności. 
Wprost przeciwnie. 
On podpowiada nam: coś jest z tobą nie tak. Jesteś beznadziejny. Wstydź się siebie! 
Zrób coś/wszystko, żeby nikt nie zobaczył jaki jesteś. Żeby nikt nie zobaczył, że się wstydzisz! Milcz! Nie mów prawdy! Nie pokazuj, co czujesz. Nie ufaj sobie! Dostosuj się za wszelką cenę! 
A przede wszystkim:  WSTYDŹ SIĘ! 
 

To przez ten wstyd szłam kiedyś wiele kilometrów, chociaż bardzo bolały mnie stopy w nowych butach. Szłam, bo byłam na randce i bałam się ją popsuć, swoim "marudzeniem". Kiedy już wróciłam do domu miałam buty pełne krwi, ale za to nie miałam najmniejszych paznokci u stóp. 
 

To przez niego wiele razy nie krzyczałam w swojej obronie. 
Nie skarżyłam się starszym. 
Nie mówiłam "nie". 
Nie mówiła "tak". 
Zjadałam potrawy, które mi nie smakowały. 
Nie otwierałam okna, chociaż było mi duszno. 



To przez niego wiele razy nie stawałam w swojej obronie. 



Wstydziłam się prosić o pomoc. 
Wstydziłam się mówić, co lubię. 
Wstydziłam się mówić, co na prawdę czuję.  

I dalej tak bywa.



Wstyd toksyczny zarasta nas od środka i zabija wstyd ochronny.
Ważniejsze staje się bycie akceptowanym, lubianym, niż bycie autentycznym. Sobą. Niepowtarzalnym. Zwykłym. Sobą.
Oczywiście. 
Kiedy polubią nas nieautentycznych, nie może na sto nakarmić. 
Dalej chodzimy głodni i przestraszeni. 
I zawstydzeni sobą. 
 

Pamiętam wiele chwil, kiedy mój wstyd - ten toksyczny - powstawał. 
Kiedy babcia przyłapała mnie kilkulatkę na oglądaniu, co mój kilkuletni kolega ma w spodniach.  Rozpętała trzecią wojnę światową. 
Kiedy wróciłam zapłakana ze szkoły, bo po drodze na ulicy zaczepiły mnie jakieś dzieciaki i wołały za mną jakieś przykre rzeczy. Babcia powiedziała krótko: To na pewno Twoja wina! Trzeba było się na nich nie patrzeć!
Kiedy nie umiałam odpowiedzieć na pytanie przy tablicy i nauczycielka krzyczała na mnie coraz bardziej a ja miałam coraz większą pustkę w głowie, aż w końcu wywrzeszczała na mnie: "Zero! Stawiam ci do dziennika zero! Nie zasługujesz nawet na dwóję!:" I zrobiła to. 
Kiedy płakałam z bólu, a dorośli  powtarzali: nic się nie stało.  
Kiedy mówiłam co czuję, a ktoś ważny dla mnie zaczynał się śmiać. 
Kiedy mówiłam, że nie chcę, a musiałam "założyć czapkę". 
Kiedy ...


 




 



Pamiętam też wiele chwil, kiedy mój wstyd - ten toksyczny - słabł. 
Kiedy otworzyłam serce przed przyjaciółka, opowiedziałam, co czuję, kim na prawdę jestem,  i zamiast nagany dostałam akceptację. 
Kiedy ważny dla mnie ktoś mówił: ufam ci. 
Kiedy ktoś się mną zwyczajnie ciekawił.
Kiedy prosiłam o pomoc i nie dostawałam litości a wsparcie.
Kiedy słyszałam: też tak mam, i ja, i ja.  I ja. 
Kiedy słyszałam: rozumiem.
Kiedy zamiast udawać, odważałam się być.
Kiedy mówiłam. Głośno. Ja. Ja. Ja. Taka jestem. Zobacz. 
I widziałam miłość. 
W oczach. 
 

Z czasem zaczęłam ją widzieć też w lustrze.  
 
 



 

W końcu tej miłości było tyle, że mogłam uchylić drzwi i wpuścić trochę światła. 
Powiedzieć: wstydzę się. Wstydzę się nawet tego, że się wstydzę. 
I zrobiło się lżej.  
Oświetlony wstyd staje się dziwnie mały, mniej groźny. Mi zajęło to wiele czasu. Całe długie lata. I wiele przyjaznych dusz po drodze. 
Teraz coraz rzadziej ten wstyd zaciska mnie całą i każe się kurczyć aż do zniknięcia. 
Rozmasowuję go. Ogrzewam w ramionach. Głaskam i mówię do niego czule. Wypłakuję. 


Coraz częściej ten wstyd daje się przerabiać na wspaniałe anegdoty. 



Bo śmiech z siebie transformuje go w coś lepszego.  Śmiech radosny, śmiech wspólnotowy, śmiech z brzucha, głupawka, szemranie, perlenia, gulgotania, w cudownym razem. W uwalniającym poczuciu doskonałej niedoskonałości naszego człowieczeństwa.
 


PS. Zdjęcia moje. Oprócz:
Ilustracja pochodzi z książki "Badacze kosmosu". Uwielbiam dziecięce książki o kosmosie, bo w końcu coś z tego rozumiem!
Zdjęcie Celeste Barber pochodzi z jej instagrama, który Wam nieustająco serdecznie polecam. Tu mały kawałeczek o niej:) Jest remedium na wielki kawał wstydu. I cudownie masuje przeponę!
Kocham Celeste!
Oba pudełeczka to prezenty: jedno od Córki, drugie od Przyjaciółki. Działają wspaniale, wypróbujcie:)

A tu jeszcze dla Was bardzo świetlista piosenka... India Arie: I AM LIGHT.
Ukochajmy nasz wstyd i idźmy do światła:)












czwartek, 19 września 2019

Po co chodzimy do specjalistów?

Nieustająco staję przed Wami i opowiadam o różnych sprawach. Prowadzę warsztaty, grupy. Zwykle od samego początku mówię jasno: nie jestem psychologiem. 
Chciałam, ale nie jestem, a teraz już mi się nie chce.  
Ale i tak często ktoś z Was nazywa mnie ekspertem. 
Trudne słowo. 
Zwykle czuję takie dziwne skręcenie ciała.  
Tik w policzku. 
Niepokój w sercu. 

 

Czasem gadamy prywatnie. Rozmawiamy. Przez telefon, na ławce w parku, w sklepie, w przelocie. Jakieś moje słowo zapala w Was nadzieję.
Prosicie o konsultację. 
Mówię: "Hej, właśnie rozmawiamy. Weź to sobie. Albo dam Ci numer do kogoś, komu ufam." 
 
Sama też nieraz korzystam z czyjegoś wsparcia. Czasem trafiam do różnych specjalistów z własnej, czy nie z własnej woli. 
Bywa różnie. 
Ale wiem jedno. 
Czasem, kiedy kogoś nazywamy specjalistą, ekspertem, mamy pokusę, żeby mu oddać odpowiedzialność za swoje decyzje.
Czasem eksperci mają pokusę, żeby tę odpowiedzialność na chwilę brać. To tak nie działa. 


Nie ma lepszego specjalisty od Twojego życia i życia Twojego dziecka niż Ty.  

 
Wiesz wszystko. 
Prawda?





Tam w głębi serca wiesz.



Czasem potrzebujesz wsparcia
Czasem rozplątania jakiegoś supła.
Czasem po prostu życzliwych ludzi wokół siebie, którzy pokarzą Ci, a raczej  POZWOLĄ ZOBACZYĆ, DOŚWIADCZYĆ innych, nowych sposobów. 
Najczęściej potrzebujesz kogoś kto z Tobą pobędzie. Zobaczy Cię. Przyjmie na klatę (ucho i serce) całą tę burzę, która w tobie jest. 
 
Dobrze jest chodzić do specjalistów. 
 
Ale czy dobrze jest pozwalać im etykietować nasze życie?
 

 
Mamy taki czas jako rodzice, jaki mamy. 
Trudny. 
Posłuszeństwo legło w gruzach, kobiety dostały prawa wyborcze, dzieci bić nie wolno...  
Specjaliści też tam są. 
Może jest im jeszcze bardziej trudno. 
Powiedzieć:"Nie wiem". 
Powiedzieć:"To, że państwa dziecko nie daje rady, to nie jego wina, ale chorych wymagań systemu".
Powiedzieć: "Rozumiem, ja też widzę ten bezsens i się na to nie zgadzam!"
Powiedzieć: "Zawsze działało, ale teraz jakby przestało?"
Awaria. 
Awaria. 
Nie mam procedury na państwa dziecko. 
Nie mam procedury na państwa życie. 




Po co macie więc przychodzić do specjalistów, czy na warsztaty?


Nie wiem. 
Wiem po co ja przychodzę.
Po to, żeby nauczyć się opierać na sobie. I żeby umieć mówić: Cokolwiek się będzie działo, ja stoję za moim dzieckiem. 
 
Żeby umieć je kochać tak, żeby rzeczywiście czuło się przeze mnie kochane.
 
Wybieram tych specjalistów, który są w tym ze mną, nawet jeśli czasem mówią "nie wiem".  




PS. "Nie ma dzieci, są ludzie" powiedział Korczak...
a może powiedzmy też:
"Nie ma rodziców, są ludzie":)
A może nawet:  Nie ma specjalistów, są ludzie. 
I w tym się możemy spotkać. 










 

wtorek, 30 kwietnia 2019

Rytuał. Powitanie miesiączki.





Powiedz jej. 
Niech słyszy. 

Powiedz jej głośno. 
Powiedz jej wyraźnie. 
 


Jesteś święta. 
Twoja krew jest święta. 
Twoja moc jest wielka. 
 

Powiedz jej witaj
 


Czekałam na Ciebie tak długo.  
Czekałam układając kwiaty w przemyślne wzory. 
Czekałam tańcząc dziki taniec w tumanach kurzu
 


Czekałam oddając włosy wiatrowi na pożarcie i plotąc z nich przemyślne warkocze. 
 

Czekałam gładząc moje piersi. 
 

Czekałam całując moje dłonie. 
Czekałam. 
 

Powiedz jej. 
 

Powiedz jej po cichu. Prosto w ucho.
Jesteśmy Kobietami.  
To przez nas na świat przychodzi Życie. 
Przychodzi przez Twoją Cipkę. 




Ona teraz krwawi. 


Ta krew jest święta. 


Ta krew to święto. To ból. I radość. Rozczarowanie. Zachwyt. Prawda.
Ta krew to droga do siebie. 
Słuchaj jej. 


Nastaw ucho. Do wnętrza i słuchaj.

Ona Ci powie dokąd iść. 
Ona Ci powie którędy. 
Ona Wie




Od dziś będzie Ci pomagać. Wspierać. 
Będziesz z nią płakała... Bo jest smutkiem i stratą. Wszystko trzeba stracić i ona Cię tego nauczy. 
Będziesz z nią krzyczała ze złości. Ona pomoże Ci walczyć, kiedy potrzebna Ci będzie siła. 
Ona podaruje Ci  to czego potrzebujesz.

Zaufaj jej. 
 

Ona jest zapowiedzią Zmiany. 

Zmieniaj się. 
 

Nigdy nie ustawaj w zmianie. 
 

Zmieni się Twoje ciało. Wiele razy. Nigdy nie będzie jednakowe. Będziesz inna i znów inna, czasem powrócisz do siebie, by znów płynąć w nową stronę. 
Zaufaj jej.  


 

Kiedy ustanie, zaznasz Niezwykłego. 
Kiedy ustanie na zawsze... Tajemnica
 

Powiedz jej. 
Twoja krew jest święta.  
Zaufaj jej.
Z nią za rękę... Zejdziesz głęboko i polecisz wysoko.  
To ona jest Twoja intuicją. 
Płynie między Sercem a Cipką. Wie wszystko. 

Ona zawsze mówi prawdę. Jest szczera i nigdy nie kłamie.  
Choćby jej odpowiedź Ci się nie spodobała, ona wróci. Co miesiąc. I będzie się dobijała, żebyś ja usłyszała. 
Zaufaj jej.  
 

A potem powiedz jej kim jesteś. 
Niech się przed Tobą pokłoni.
I Ty pokłoń się przed Nią.  


Siostro. 



Ale to nie koniec. 
Kiedy to mówisz witaj każdą myśl. Każdą kpinę. Każdy śmiech. Każde zwątpienie. Każde szyderstwo. Każdą wściekłość. 
Witaj je serdecznie, kiedy wypływają z Ciebie.
Dotykaj ich poranionych, czarnych skrzydeł. 
Otaczaj je uważnością i miłością na jakie tylko Cię stać. 
Jeśli je zepchniesz w ciemność nabiorą nowej mocy. 

Witaj je. 
Zapraszaj. 
Te myśli są. 
Biorą się z tysięcy lat ucisku. Tysięcy lat wmawiania nam, że nie jesteśmy święte. Że nasze ciało to grzech. A nasza krew to wstyd.


Zaproś je. 
Niech dotykają światła. 
Płacz razem z nimi. 
Nie odrzucaj ich. 
Pokochaj je. 
Ulecz je. 
Staną się Twoją siłą. 









PS. Ta przepiękna grafika pochodzi od Ceri Flook. Zobaczcie też inne.  Tu jest link do jej prac! na instagramie. Polecam:)

czwartek, 23 sierpnia 2018

Ty też jesteś rozczarowana macierzyństwem?

Kiedy decydowałam się, że chcę założyć rodzinę i mieć dzieci, nie zdawałam sobie sprawy, co to znaczy. To znaczy tak, wiedziałam, że będę w ciąży, że pojawi się chłopiec lub dziewczynka, i że mogę być niewyspana przez jakiś czas.  

Myślę, że w głębi duszy liczyłam głównie na dużą ilość nielimitowanej miłości w pakiecie. Chaps. Najeść się, nachapać, dostać.
Za pierwszym razem przez chwilę to nawet działało, bo skleiłam się z cudowną, pachnącą i potrzebującą mnie istotą, nie oddając jej na ręce nikomu przez długie miesiące. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w końcu mi zachciało mi się odkleić, a tu: płacz! 
Pojawienie się drugiego dziecka to była jeszcze większa rewolucja. Wiedziałam już, że dobrze jest zapoznać je od razu z innymi domownikami i pozwalać im też  nosić maleństwo na rękach. Miłości wystarczy dla wszystkich. 
Za to nie wiedziałam jak się rozdwoić... Ćwiczyłam to przez jakiś czas w rozpaczliwych pozach, a dzieci cierpliwie mi pomagały. Chęć zabawy starszego, właśnie wtedy, kiedy chcę usypiać młodszą. Potrzeba powrotu ze schodów do toalety, kiedy kombinezony zimowe są już wciśnięte na wszystkich, itd. Wiecie o czym mówię, prawda?
Nie ukrywam, to był czas totalnej porażki. 
Ja, która "nie krzyczy", krzyczałam. 
Ja, która "tuli i tłumaczy cierpliwie", wyrywałam przedmioty, darłam się i płakałam. 
Ja, która jest oazą spokoju, nie byłam oazą niczego do spokoju nawet zbliżonego. 
Chciałam się ukryć, uciec, na pewno nie chciałam się czegoś uczyć. Ale nie miałam wyjścia:)
To był czas wyruszenia w drogę. 
Zadawania pytań. Poznawania siebie. Czytania. Uczenia się. 
To był czas skakania w przepaść, w nieznane, a przerażone ego pisało testament. 
To był czas, którego bym nie przeżyła w całości bez wsparcia męża, terapii i przyjaciół.
Czasem miałam ochotę odpalić piękny stos z książek Juula. 
Bo gdzie on był, kiedy moje dzieci płakały? Co miałam zrobić z moją złością? Bezradnością? Z lękiem o dzieci i to wszystko?
Sami rozumiecie, że na decyzję o trzeciej ciąży trochę czekałam;)
 

Generalnie macierzyństwo bardzo mnie rozczarowało. 
Poród bolał, noce są za krótkie, dzieci wolą tablet od błota, nie sprzątają w pokoju i ciągle chcą jeść, jakby nie mogły sobie same zrobić. W dodatku to się nie kończy. Jedzą coraz więcej, bałaganią bardziej i jeszcze mają coraz więcej do powiedzenia.Majchętniej wszystkie na raz. CIĄGLE. Kto z własnej woli się na to zgadza?
A małżeństwo to już w ogóle. Skąd brać na jeszcze nie czas i siłę? 

Macierzyństwo mnie roz-czarowało. 
Jestem teraz o wiele silniejsza niż myślałam. 
Jestem tak silna, że uczę się być delikatna. 
Jestem bardziej ludzka. Mylę się, potykam, robię rzeczy, o które siebie nie podejrzewałam. I dalej siebie lubię. Lubię siebie nawet bardziej.
Uczę się na czym na prawdę mi zależy. A na co nie chcę tracić czasu. Bezcennego czasu.
Uczę się mocno angażować. A nie czekać.
Uczę się nie napominać dzieci bez sensu, ale pamiętać, że jestem dla nich przykładem. Częściej widzą mnie szczęśliwą, czy uciekającą w smartfona? 
Uczę się być elastyczna. Ufna. Żywa.
Uczę się, ze nie jestem pępkiem świata, ale jego częścią, częścią całości. 



Macierzyństwo bardzo mnie rozczarowało. 
I dzięki temu spotykam siebie prawdziwą.


Rozczarowało, bo okazało się, że nie dostanę tego czego chcę, ale za to dostanę to, czego potrzebuję.
Zamiast czekać, co mogę dostać, zastanawiam się jak dbać o siebie tak, żeby dawać coś dzieciom. Nie to czego chcą, ale to, czego potrzebują. 
Czasem mi się udaje. Czasem nie. I tak jest dobrze.
Jesteśmy.
Razem.
Cudownie nieidealni.