wtorek, 2 stycznia 2018

Czerwień. O potędze cyklu i o tym, co mnie wkurza w cywilizacji.

To nie jest blog o seksualności i zdrowiu kobiety. 
Zastanawiam się, więc, czemu od tygodni mam w głowie ten post? Post o czerwieni, o krwi... O miesiączce. 
Może to świadomość, że już za chwilę moja córka będzie wchodziła do tej krainy. Może to tęsknota za światem, w którym jest miejsce na cykle i rytmy, na głęboki kontakt ze swoim ciałem. 
Może to potrzeba zatrzymania się i uszanowania spowolnienia, które świat każe mi omijać, a ja uparcie tam wracam. 
Jest czas  biegu, czas zdobywania, sukcesów i działania. Czas realizacji celów. Budowania, tworzenia, czas energetyczny i wyraźny.

I jest ten drugi. Czas zatrzymania. Czas rozlazły, niepewny, czas rozglądania się, wątpliwości, patrzenia w siebie. Czas zwijania się w kłębek. 
Czas nie-działania. 
Ten pierwszy jest bardziej szanowany i zdecydowanie bardziej popularny w świecie. 
Ten drugi nie ma dobrej marki. Nie jest mile widziany, raczej niewygodny, i kiedy nadchodzi, chcemy się schować. Uciec. Nawet  przed sobą.  
A jednak powraca. Im bardziej odsuwany, tym większą falą wzbiera. 
Im bardziej się go wstydzimy, tym więcej pudru potrzeba, by go ukryć.
Wiercimy się i kręcimy głową... Fukamy i liczymy, że tym razem się uda "to" jakoś ominąć. 
Rozlazłość. Senność. Nicmisięniechciejstwo...
Brak pewności, przestrach, irytacja. 
Siedzenie w jamie, jaskini, pod kocem. 
Dzień i noc. 
Inne energie, inne jakości.
Obie niezbędne, obie tworzą cykl naszego życia. 


Wiele razy już zataczałam to koło. 
Wiele razy doświadczałam ,że jeśli odłożę wszystkie ważne rzeczy i sprawy, i poddam się tej sile, energia powróci. 
To mój opór pogarsza sprawę. 


Cywilizacja nie pomaga. 
Przymus szybkiego tempa, brak ziemi pod  stopami... Brak lasu, łąki, wody na wyciągnięcie ręki... Hałas, smog, wszechobecne sri-fi, itd... 


Czasem wystarczy spacer do lasu, czasem godzina pod kocem. Czasem potrzeba więcej. 
Poddanie się,  popłynięcie z tym ciemnym nurtem... Zanurzenie do samego dna w nieprzeniknionej wodzie. 
I wtedy odbicie, nowe otwarcie, wypłynięcie na powierzchnię i czyste błękitne niebo. 
Oddech.


Te cykle są związane nie tylko z menstruacją. Ale podczas niej bardzo wyraźne. 


Zastanawiam się, co chcę przekazać córce na ten temat?
Czego chcę ją nauczyć? Dokładnie tego, co chcę mieć dla siebie: zaufanie do siebie, zgodę na siebie, zgodę na moje potrzeby
Kiedy przychodzi ból brzucha mogę wziąć tabletkę. Mogę. Ale mam też do wyboru coś innego: leżenie na trawie, albo chodzenie boso i oddychanie... Powolne i spokojne, aż w głąb ziemi. Pomaga  magicznie. 
Kiedy jestem śpiąca, mogę wypić kawę. Mogę. 
Ale mogę też po prostu pospać. Zregenerować się. 
Kiedy mi smutno i nie wiem co się dzieje, mogę się rozweselać na siłę, ale mogę też powiedzieć o tym komuś bliskiemu i poprosić: wysłuchaj mnie. 
Mogę się zatrzymać  i zaczerpnąć z tego co jest. 
Nie da się tylko biec, śmiać i wygrywać.


Tak. Ten post jest przede wszystkim dla mnie, żebym pamiętała, że mam wybór.

Powstał, bo poczułam to ostatnio znów bardzo wyraźnie.
Wyjeżdżałam na kilka dni sama z córką. To był dla nas bardzo  ważny czas. Uwijałam się, pakowałam walizki. I poczułam jak zaczynają boleć mnie lekko piersi... Jak powolnieją ruchy. Chciałam tylko spać! No, nie! Tylko nie na wyjazd, tylko nie w podróży!  Przecież miałyśmy się kąpać, zwiedzać, żyć!
I jeszcze te białe prześcieradła w wynajmowanym mieszkaniu...aaaa! 
Stop. Zatrzymałam się, przyjrzałam swoim myślom, napięciu. Jak ja się CZUJĘ? Jaki to przekaz dla córki? 
Napięcie puściło, pogodziłam się z nadejściem miesiączki....
Okazało się, że to spowolnienie było zbawienne dla naszej podróży. Miałam więcej uważności na córkę, której nie chciało się dużo chodzić. Zamiast biec, chętnie siadałam na kamieniach i  wystawiałam twarz do słońca. Zamiast "zaliczać"  kolejne zabytki, czekałam aż zbierze swoje piórka i muszelki, aż zajrzy w każdą dziurę. Sączyłam czas, masowałam brzuch. Oddech. Przytulenie. Śmiech. 

Z wyjazdu zapamiętałam zapach morza i wzajemną bliskość.


2 komentarze: