wtorek, 2 czerwca 2020

Rowerek.

Rowerek. 
Zwykły, różowy, z dodatkowymi kółkami a potem kijem z tyłu. 
Wybrała go sobie w wielkim sklepie. 
Z małą rączką w dużej ręce. 
Z radością na upaćkanej lodami twarzy. 
Rower!
Prawdziwy!
Już nie fotelik na rowerze taty. 
Już nie wózek. 
Rower!
Starsze rodzeństwo ma swoje własne Rowery. 
Swoją wolność i niezależność. Swoją sprawczość i odwagę. 
Swoje podróże. 
Ona jest najmłodsza. 
I teraz wreszcie go ma. 
Nie po siostrze, nie po bracie jak większość rzeczy;)
Od teraz z nowym zapałem ubiera się rano i pedałuje do przedszkola. 
Rozpiera ją duma. Przerasta ponad małą rowerzystkę.  Widać ją dookoła w połyskującym powietrzu, jest ...wiiiiieeeeelllllka!
Rower!
Dwa duże kółka i dwa małe. 
Rower się chybocze. 
Pod przedszkolem inne dzieci.
"Mamo, a dlaczego ona ma dodatkowe kółka?"
"A ja już jeżdżę na dwóch!"
I tak miesiąc po miesiącu. Rok po roku.
A także w zerówce. 
Kiedy już WSZYSTKIE dzieci jeżdżą na dwóch kółkach, na dużych rowerach. 
"Czemu ona nie jeździ sama?" dzieci pytają głośno swoich zakłopotanych mam i tatusiów. 
A ona niezrażona. 
Codziennie pyta znów z nadzieją w głosie: "Mogę dziś jechać rowerem?"
I przychodzi pandemia. 
Ten dziwny czas. 
A ona mówi: "Dziś nauczę się jeździć na rowerze sama! Jestem gotowa!"
Naprawdę tak mówi!
Ćwiczy kilka dni, wytrwale, na drodze przed domem. Z tatą.
A kiedy się udaje, prosi o nagranie filmu. 
Starszy brat uczy ją jak startować.
W końcu jedzie do babci i dziadka, którzy patrzą przez płot, jak ona potrafi. Na dwóch kółkach!
Teraz może pojechać na wycieczkę z młodszym kolegą, który już dawno śmiga.
Dociera do lasu.
Dociera nad Wisłę.
Kilometr. Dwa. Pięć. 
Pytamy. "Czy nie jest Ci niewygodnie, na tym małym rowerku?
Tu jest większy, akurat dla Ciebie."
"Nie!"
Przebiera nóżkami szybko, żeby nadążyć za nami, za naszymi wielkimi rowerami. 
Ona chce jeździć TYLKO na swoim małym, różowym rowerku. 
Aż pewnego dnia, bez zapowiedzi, mówi: "Od dziś będę jeździła na dużym!" 
Wsiada. 
I pędzi. 
Choć nie wie jak hamować i jak zakręcać. 
Tego uczy się w biegu. 
Taka dumna. W kasku i ledwo sięgająca ziemi. 
Na wycieczce ze starszym rodzeństwem i rodzicami. 
Dociera po lody na sąsiednie osiedle. 
Sama wie, kiedy chce próbować. 
Sama wie kiedy jest gotowa. 
Sama decyduje. 
Dokładnie wtedy, kiedy poczuje, że już, kiedy się upewni. 
Rozkłada skrzydła. 

PS. Mówiła, całymi zdaniami, kiedy miała rok z hakiem. Chodziła na półtora. Długo bała się zjeżdżalni. Potrafi chodzić kilometrami, ale rano, kiedy ruszałyśmy do przedszkola, prosiła zwykle: "mogę w wózku?" i dosypiała jeszcze 15 minut:)
Kiedy inni wbiegają na przeszkodę, ona staje i obserwuje. Dopiero po chwili decyduję: Idę! Albo zostaję. 

Za każdym razem, kiedy tak było, nurkowałam w siebie i utulałam swoje lęki. I mówiłam, ok! Masz czas. Sprawdź jak Ty się masz. 
I sprawy się działy. 
Miesiąc później niż oczekiwałam, dwa miesiące, albo 13. 
Nie wg mojego kalendarza. 
Ale łagodnie. 
I radośnie. 

Zaufanie, to coś, co warto w sobie pielęgnować i wzmacniać. Ono dodaje skrzydeł. I dzieciom i dorosłym. 
Zawstydzenie, niepewność, to coś co się zdarza. 
Bo inni, bo patrzą, bo czy wszystko w porządku. Bo starszaki zaczynały wcześnie. 
Oddycham. Oddycham.
Staram się na nią patrzeć.
Taka właśnie jest.
Różna. 
Zakasująca.
Niezwykła.
Moja córka. 

Nie potrzebuje popychania, ciągnięcia. Nie potrzebuje mojego niepokoju. 
Potrzebuje właściwego miejsca i czasu. 
I kasku. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz